„Mój Bieg. Mój Festiwal.”
Tekst brał udział w konkursie festiwalu Biegowego w Krynicy. Jeśli macie ochotę dowiedzieć się co działo się przed po i w trakcie, co siedziało w głowie i jaki jest uniwersalny morał z bajki - przeczytajcie :)
Tu wyniki: http://www.festiwalbiegowy.pl/festiwal-biegowy/moj-bieg-moj-festiwal-zwyciezcy-konkursu#.VGxuvyOG9WE
Mojej
przygody z Festiwalem i Życiową Dziesiątką nie da się nie łączyć z dwoma faktami – poznaniem zapalonego Biegacza i zostania Towarzyszem i Kibicem podczas
Festiwalu Biegowego w 2013 roku. Usiądźcie wygodnie, zaparzcie kawę i
posłuchajcie.
Wrzesień,
2013
One
dwie, ich dwóch. Oni Zapaleni Biegacze, one – troszkę mniej. Cel Mężczyzn –
przebiegnięcie zaplanowanych dystansów, cel Kobiet – wierne kibicowanie.
Słoneczne piątkowe popołudnie. Krynica. Oni odbierają pakiety startowe, one
delektują się pyszną kawą. Później wspólne zakupy, wszak trzeba przygotować
najlepszy na świecie makaron, by wesprzeć porządną dawką węglowodanów Ich
Faworytów. W obliczu ich makaronu konkurencja nie ma szans!
W
międzyczasie ciągle mimochodem pojawiają się zdania: „No, dziewczyny, za rok
też
z nami startujecie”. Wybucham śmiechem, patrzę wzrokiem litości, który mówi
„sam nie wierzysz w to co mówisz” i myślę sobie: „Nigdy w życiu!”. W sobotę Oni
kończą swoje dystanse, one wiernie czekają i kibicują, przecież dla nich są
najlepszymi z najlepszych.
Wieczorem jedni relaksują się w
mieszkaniu, drudzy stawiają na koncert Budki Suflera, który oczarowuje, a chłód
wieczoru rozgrzewają splecione dłonie, chroniące siebie nawzajem przed zimnem.
Niedzielny powrót w klimacie: „za rok startujecie z nami” i znów śmiech,
wymowny wzrok i odpowiedni komentarz w myślach. Ich upór maniaka w zachęcaniu
przywodził wtedy na myśl idealizm i młodzieńczą wiarę w sukces Ikara.
Festiwal
się zakończył. Wspaniały Festiwal – cudowna atmosfera, niesamowite emocje,
niezapomniane doświadczenie, urzekający i zapadający w pamięci koncert
ponadczasowej Budki Suflera. Weekend z Krynicą i Festiwalem – pierwsza klasa!
Październik 2013
K: „Iza,
zapisz się na bieg w Krynicy, będzie konkurs! No i może pobiegniesz za rok ze
mną! :)”
I: Konkurs? Czemu nie. Oficjalny start? No way!
Lipiec 2014
Po
dwumiesięcznej przewie w „truchtaniu dla siebie od czasu do czasu”, stwierdzam,
że może jednak spróbuję i wystartuję, bo chyba nikt nie wierzy, że potrafię
przebiec 10 km. Ale biec żeby coś komuś udowodnić? Nie, nie. To nie w moim
stylu. Ale i tak On jedzie do Krynicy, i tak startuje. Będę siedzieć i się
nudzić? Przecież nie wiadomo czy pojedziemy we dwoje czy ekipą
z zeszłego roku. Może wystartuję. Czy
pobiegać treningowo po puszczy, czy na trasie
Krynica – Muszyna? Co za różnica. Decyzja zapadła. Jadę i startuję.
Wrzesień 2014
On
i Ona. Z 4 osobowej ekipy w zeszłym roku została połowa, druga połowa niestety
kontuzjowana.
On
Ultramaratrończyk, Ona wierna Kibicka, która usłyszała: „Startuj, lepszego
miejsca na debiut mieć nie będziesz”. Chyba ma rację racje, pomyślałam.
Piątek.
Wyjeżdżamy. Po dwóch godzinach Krynica wita nas pięknym słońcem, rześkim
powietrzem, i jak w zeszłym roku, niesamowitą atmosferą.
Odbiór pakietów startowych. Było w
tym coś dumnego,ekscytującego ale i dziwnie krępującego. Myślałam sobie – co ja
w ogóle tu robię. Nie biegam regularnie, są tu lepsi, systematyczniejsi,
wytrwalsi i ja mam stawać pośród nich? No nic. Trzeba coś zjeść, bo węglowodany
mogą się przydać. Mi jak mi, ale przede wszystkim Ultrasowi.
Podekscytowani
nadchodzącym jutrem kładziemy się spać.
Sobota, godzina 2:00
dzwoni budzik. On musi wstawać, by rozprawić się z 66 kilometrami. Patrzę na
Jego silne ramiona i wyrzeźbione plecy. Zakłada koszulkę, dojada kromki z
dżemem. Gotowy do wyjścia daje buziaka, a ja życzę mu powodzenia, uśmiecham się
do siebie, zamykam pokój i wracam w objęcia już tylko Morfeusza.
Sobota. 8:30 dzwoni
budzik. Otwieram oczy. Rześkie powietrze delikatnie muska po twarzy i igra z
moją motywacją do wstania. Jeszcze pięć minut, no może dziesięć. Myślami
przenoszę się na trasę do Ultrasa: jak mu tam? Gdzie już jest? Za ile będzie na
mecie?
Nagle
stwierdzam, że ogarnia mnie lekki stres. Uśmiecham się do siebie i myślę sobie:
oj głupia Ty! Stresujesz się? Wrzuć na luz, to „tylko” bieg! Tak tez się stało.
Śpiewająco minęła mi poranna toaleta. Tańcząco przygotowane zostało śniadanie –
wedle podpowiedzi – kanapki
z dżemem plus kawa przy jednym z
porannych programów „śniadaniowych”. Wszak oprócz biegowych emocji trzeba
wiedzieć co się w świecie dzieje. „Relax, take it eeeasyyy” – myślę sobie. I
oglądam dalej. Zakładam koszulkę, spodenki. „Pokaż na co Cię stać...” nucę.
Przypinam numer startowy. „Bo jak nie Ty to ktoo o o o...”. Pakuję parę rzeczy
do depozytu i mam w głowie, że Adam pisał do K., że w tym roku nie zabierają
depozytów do Muszyny. Nic, zgodnie
z podpowiedzią zostawię w Krynicy. Zwarta, gotowa. Czas wyjść „hej ho, na
deptak by się szło...”. Zastanawiam się czy jeszcze jestem normalna, czy to
obłęd? Paranoja? A może zwykła ekscytacja? Wyrzut kortyzolu, serotoniny,
dopaminy i całej wybuchowej mieszanki hormonów?
Mijam
Fontannę, przy której w zeszłym roku zajadałyśmy się lodami czekając na
biegaczy. Teraz postanawiam zrobić tam fotkę w stylu „Przed biegiem wygląda się
tak”:
Na deptaku zorientowałam się, że
nie mam kolczyków! Jak to?! Ja? Bez kolczyków?! Różowe kuleczki kupione i już w
uszach. Idealnie. Można biec :)
Depozyt oddany. Dzwoni
Ultras – On już po robocie! Jestem i dumna i zazdrosna, no ale on po, a przed
robotą ja. Równowaga musi być :D
Rozgrzewka
przy muzyce. Kiedy mięśnie rozciągnięte zajmuje swoje miejsce. Nie, nie
w pierwszej linii. Deklarowany czas to jedyne 55-60 minut. Do startu 10 minut.
„Iza, nie stresuj się, dasz rade. To ma być z górki. U siebie robisz 10 km po
pagórkach a tu nie zbiegniesz? Kij, że słońce wyszło”, „Wyluzuj maleńka”, „Za
godzinkę z hakiem będziesz po robocie”- latają mi po głowie luźno niezwiązane
myśli. Wywiązuje się rozmowa z sympatycznym Panem, żartujemy, życzymy sobie
powodzenia.
Powinien być start, już 12:00.
Nagle jakieś oklaski, ale nie ruszamy. O starcie ani widu ani słychu. Za chwilę
tłum biegaczy rozstępuje się, niczym po mojżeszowym uderzeniu laską by Lud
Wybrany mógł przejść. Wtem okazuje się, ze to nie Lud Wybrany, ale samym
środkiem kroczy dumnie Marcin Świerc, zwycięzca Biegu 7 Dolin. Mistrz powitany
gromkimi brawami. Teraz biegacze mogą wyruszyć w trasę Życiowej Dziesiątki.
Dla mnie to podwójna ekscytacja –
to w ogóle mój pierwszy oficjalny bieg! Mało kto o nim wiedział, inni może
wiedzieli, a nie wierzyli. Nic. Stało się, a ja kiedy mówię A to mówię i B.
Przecież nie zwieję ze startu jak Panna Młoda sprzed ołtarza! Przygoda
rozpoczęta. Deptak w Krynicy, powiewające flagi, muzyka w tle, oklaski kibiców – emocje z górnej
półki!
Na
początku nie jest źle. Mijam nasze miejsce noclegowe z zeszłego roku i myślę
sobie: „kurde, a spacerem to się jakoś dłużej szło. Bieganie! Co za ekonomia
czasu!”.
Trzy kilometry później...
„Cieniasie biegniesz dalej! Nie ma, że się nie chce. To nie ósmy kilometr, a
czwarty, trzeba to skończyć. Dajesz, dajesz!” (Gdybyś siedział w jej głowie
musiałbyś chodzić poboczem. Myśli bowiem krążyły tak szybko, ze przekraczały
wszelką możliwą dozwoloną prędkość). Na trasie odkryłam wielką moc automotywacji
i kontaktu z sobą – na miarę złota! :)
Pit stop z wodą był dla mnie orientacyjny. Już ponad połowa drogi za mną. Oł
jeah!
Wyznaję
zasadę, że w życiu nie ma przypadków. Na początku zdecydowałam, że pobiegnę
z mała buteleczką wody. Wyszło słońce, nie wiem jak będzie organizm reagował.
Nie zaszkodzi. Około 6-7 kilometra widzę przed sobą jedną zawodniczkę. Zwalnia,
ale jej ciało wydaje się delikatnie zataczać. Zapala mi się czerwona lampka.
Podbiegam i pytam czy się dobrze czuje, choć jej oczy, blade lico i ciało
wydają mówić: „ciało jest tu, ja odlatuję”, a ja odczytuję jednoznaczny
komunikat – musi zejść. Namawiam ją na wypicie wody, jednak ma w sobie coś z
upartości biegacza: „Nie, nie zejdę. Powiedziałam, że to przebiegnę. Muszę to
ukończyć. Ja sobie tak będę szła po tej białej linii...”. Dochodzi do nas pewna
para. Niestety z powodu kontuzji resztę trasy są zmuszeni pokonać pieszo.
Uparta biegaczka nie pozwala się sprowadzić z trasy. Jednak są obok strażacy i
oni przekonują ją o konieczności zejścia. „Biegnij dalej, my i tak nie
biegniemy, więc tu zostaniemy”. Wiedziałam, że już jest w dobrych rękach, więc
kontynuowałam swój bieg.
Było mi jej jednak jakoś żal. Wiem
jak ciężko jest kiedy coś Ci zablokuje osiągnięcie wyznaczonego celu.
Chyba na 8-9 kilometrze z nieba
wylatuje mżawka. Gorące, mokre ciało zostaje orzeźwione delikatnymi muśnięciami
darów nieba. Gęsia skórka. Widzę Rynek, a w oddali metę. Kibice
z każdej strony. To miłe. Zawsze lubiłam dopingować, nigdy jednak nie zdawałam
sobie sprawy
z tego jak dużego to daje kopa!
Jestem
bliżej. Widzę zegar. 59:45. Myślę sobie – niemożliwe! Twoim celem było złamanie
godziny, wiedziałaś, że to możesz zrobić, więc co jest? Ty tego nie zrobisz? No
chyba żartujesz! Pełen gaz, dajeszzz!!”.
To był finisz, w którym nie
zdawałam sobie sprawy, że jestem w stanie tak szybko biegać. Dałam
z siebie wszystko. Nogi niosły. Głowa włączyła system „automat”. Nagle jeszcze
Fotograf macha do mnie i sugeruje żebym wykrzesała do tego uśmiech. Mówi - ma.
Fotka dla reporterów
w międzyczasie, ale właśnie... nie ma czasu na międzyczasy! Czas ucieka!
Przekroczyłam metę. Udało się! Choć
w pierwszej chwili nie było to moja pierwszą myślą. Jako pierwsze w kolejności
były: „serce nie wyskakuj mi z klatki piersiowej”, „Płuca, zacznijcie wchodzić
na wyższy poziom roboty!” i dopiero „udało się! Przebiegłam 10 km. Ale...”
Ale … teraz zrozumiałam co czują
osoby, które walczą o to, by „złamać” określony czas. Dla mnie punktem honoru
było złamanie godziny. Obstawiałam 55-56
minut, a teraz... mogła być 1 godzina
i jedna lub dwie... sekundy!!
No nic. Banan, woda, fota robiona
przez Pana, który machał mi z aparatem przed metą. Kibicowanie biegaczom
kończącym swoje biegi.
Wtem patrzę, a tu Owa dziewczyna,
która, wydawało mi się, zeszła z trasy! Eskortowana przez dwa motory policyjne,
które zatrzymują się jakieś 50 metrów przed metą, by pozwolić jej samej
ukończyć to co założyła. Rozmowa z Kobietą poznaną wcześniej na trasie: „Od
kiedy zaczęłam biegać, moje i męża towarzystwo zmieniło się diametralnie. To
bardzo młodzi ludzie, którzy mają całkiem inny system wartości i poglądy niż
dotychczasowi znajomi 40+ ukierunkowani na materializm i gromadzenie”. Życie
według zasady „Głównie mieć, nie być”.
Teraz czekanie na autobusy, które
miały nas odwieźć znów do Krynicy. Obserwacja robienia kolejnej życiówki w
wyścigu do nich. Cóż, niektórym biegaczom robienie życiówek przekłada się na wszelkie
możliwe sfery. Dojechaliśmy do Krynicy, a Pan spotkany na starcie podając rękę
mówi:
„Gratuluję! To co, za rok w tym samym miejscu na starcie?”„Ja również
Gratuluję. Do zobaczenia więc za rok! :)”
Depozyt. Staję w kolejce. Patrzę –
przede mną plecy mojego Ultrasa. Idealnie. Wzajemne gratulacje i pytanie K: „No
i jaki czas?”... Zostawiam bez komentarza :)
Nadszedł
czas na cudowne popołudnie wspólnego świętowania.
Wieczorem podchodzimy sprawdzić
wyniki. Szukamy mnie na liście. Chwila napięcia. Mam! Znalazłam! Uśmiecham się
do siebie. „No i jak?” Pada pytanie. Z uśmiechem każę szukać mu dalej po czym
czuję wielkiego słodkiego buziaka na policzku i słyszę: „Wow! Gratuluję! 59:59!
Niesamowite!”. Ten wieczór i dzień były cudowne od 02:00 do samego jego końca!
Gdyby ktoś mi powiedział
jeszcze dwa lata temu, że wystartuję w jakimś oficjalnym biegu, że w ogóle będę
biegać – uśmiechnęłabym się do niego i pokiwała znacząco głową. Teraz wiem
i powtarzam to, co dostałam na bransoletce od K. „Izabelle, Możesz więcej niż
myślisz!” i mówię: „Nigdy nie mów nigdy!” :)