niedziela, 2 grudnia 2012

Oczy.


Uwielbiam dzieci. Stwierdzenie to nie wydaje się być co najmniej dziwacznym czy świadczącym o dewiacji, szczególnie gdy pisze to 21-letnia Kobieta wydająca się być w kwiecie wieku i w najlepszym okresie sprzyjającym wydaniu na świat potomstwa. Ale moje dzieckiem zachwycenie nie sprowadza się do instynktu macierzyńskiego czy opisania chęci tulenia małego Stworzenia, które poza koncertami nocnymi patrzy małymi, bezbronnymi oczami miłości na osobę, która dała Jej życie i w której rękach to Życie jest nadal, nie wykluczając oczywiście faktu, że w byciu Kobietą uważam to za jedną z najwspanialszych rzeczy. 
Chodzi mi jednak o dziecięce oko. Spokojnie, nie jestem kolekcjonerką – niech więc Matki z ulgą odetchną.
Dante racje miał; one, „oczy dziecka oprócz gwiazd i kwiatów zostały nam z raju”.  Czemuż więc o nich i od nich tu wywód zaczynam? Oczy dziecka są pryzmatem patrzenia na świat, którego coraz częściej brakuje. Lubiąc komplikować sobie życie i widząc samo zło umyka nam czas, który teoretycznie powinniśmy chcieć jak najlepiej zainwestować. Gdyby zawiać nutą feminizmu mogłabym za Nietzschem powiedzieć, że o ile kobieta lepiej rozumie dziecko niż mężczyzna, to mężczyzna jest psychicznie do niego bardziej podobny. Jednak nie chodzi mi tu o szowinistyczni-feministyczne spory czy wywody, zaznaczając od razu, że feministką nie jestem, feminizmem się brzydzę.
Wracając do zasadniczego tematu. Anthony de Mello pisze: „Człowieka, który pat­rzy w oczy dziec­ka, uderza prze­de wszys­tkim ich niewin­ność: owa przej­mu­jąca niez­dolność do kłam­stwa, do zakłada­nia mas­ki, czy chęci by­cia kimś in­nym, niż jest”. To jest właśnie to. Kiedy dorosły się uśmiecha pytamy co mu jest, co go rozbawiło, czy nie jestem brudny/a? czy coś się stało? Dziecko śmieje się po prostu.
Jesteśmy sponiewierani obojętnością na ludzkie cierpienie, na potrzeby i przede wszystkim na człowieka podczas gdy Ci, dla których jesteśmy olbrzymami, pochylają się i płaczą gdy widzą złamane skrzydło motyla. Żyjąc w  starannie oszlifowanych i zaakceptowanych przez społeczeństwo ramach, które są przez ludzi wytworzone i solidnie zakonserwowane,  nie możemy oderwać się od schematów i „wypadalności” podejmowanych działań. Wypada czy nie wypada się śmiać? Wypada czy nie wypada przytulić? Wypada czy nie wypada biec z końca korytarza, złapać w pasie i pytać: musisz już jechać? Wypada czy nie wypada bawić się w chowanego? Paranoja i cuda na kiju normalnie.
Tkwimy w świecie znieczulicy i wszędobylnego tumiwisizmu. Startujemy w jakiś zawodach nie widząc w nich celu, a mimo wszystko kosimy potencjalnych współtowarzyszy by dotrzeć pierwszym na metę - bi inni biegną, bo wypada, bo w sumie jakoś tak trezba. Nie potrafimy się śmiać, żartować, widzieć niebieskiego nieba. Stworzenie związku opieramy niejednokrotnie na zasadach transakcji wiązanej – ja Tobie, Ty mi. Coraz częściej związek i miłość wynikają z ekonomicznych pobudek, kalkulacji i przewidywań. A czy potrafimy spojrzeć na miłość tak jak ujmuje ją E. Fromm: „Miłość nie jest zasadniczo stosunkiem do jakiejś określonej osoby; jest ona postawą, pełną właściwością charakteru, która określa stosunek człowieka do świata w ogóle, a nie do jednego „obiektu” miłości. Jeżeli dany człowiek kocha tylko jedną osobę, a jest obojętny wobec reszty swoich bliźnich, jego miłość nie jest miłością, lecz symbolicznym przywiązaniem albo egotyzmem. A jednak większość ludzi uważa, że miłość to sprawa obiektu, a nie zdolności. Ludzie ci często sądzą, że świadczy to o sile ich miłości, jeżeli nie kochają nikogo poza „ukochaną” osobą. Jest to taki sam błąd jak ten, o którym wspominaliśmy wyżej. Ponieważ nie dostrzega się, że miłość jest działaniem, siłą ducha, dochodzi się do przekonania, że wystarczy znaleźć właściwy obiekt – a potem wszystko potoczy się już samo. Pogląd taki da się porównać do stanowiska człowieka, który chce malować, ale nie uczy się sztuki malarstwa, tylko twierdzi, że musi poczekać na odpowiedni obiekt., a potem, kiedy go już znajdzie, będzie malował znakomicie. Jeżeli naprawdę kocham jakąś osobę, kocham wszystkich, kocham świat, kocham życie. Jeżeli mogę powiedzieć do kogoś „kocham Cię”, muszę umieć temu komuś powiedzieć: „Kocham w tobie wszystkich, przez ciebie kocham świat, kocham też w tobie samego siebie”.
Skażenie cywilizacją daje się we znaki. Być może zajechało nutą sentymentalizmu, ale do J.J. Rousseau nawet nie śmiem porównywać skromnych mych dywagacji na temat odejścia od wrażliwości, prostego, czystego czucia i współodczuwania, radości bycia, życia, radości samej w sobie bez powodu.
Być może mamy to wszystko tak naprawdę głęboko w dupie?  Żyjemy w swoich małych zapakowanych światkach, odczuwamy zło tego świata i ludzi co chwila na tym utykając i nie zostawiając na tym suchej nitki. Jakby co najmniej istniało zło absolutne. Ale Augustyn nie pomylił się twierdząc, że dobro jest absolutne, zło wynika z braku dobra. No ale cóż, łatwiej dla wytłumaczenia siebie wywalić koncepcję zacnego świętego o 180. Cóż, bywa, byle nam pasowało i zgadzało się z naszym poglądem i około oglądem na świat. Bo jeśli to wszystko ma dopasować się do nas i naszych wyobrażeń o świecie, drugim człowieku to trzeba stać się skurwielem w skórze skrojonej na miarę tego zaśmierdziałego i zgnuśniałego świata zamiast wnosić w niego iskierkę radości. Trzeba się dopasować, zapiąć ostatni guzik koszuli i roznosić woń zakonserwowanej puszki.

"If everyone cared and nobody cried, If everyone loved and nobody lied, If everyone shared and swallowed their pride, Then we'd see the day when nobody died"

"Chciałabym opisać tego człowieka. Jest on utkany z dwóch pierwiastków. Jednym z nich jest dobroć i łagodność, drugim siła aż do uporu. Z tego splotu jest dobroć i łagodność. Z tego splotu powstaje tkanina giętka i mocna. Łagodność jest niewzruszona, dobroć – uparta, a siła podszyta nieśmiałością i wrażliwością. Poczucie humoru sąsiaduje ze zmysłem cierpienia, a wytrwałość z pewną lekkomyślnością, trwonieniem swoich darów. Sensualista jest ascetą, człowiek wielkiej czułości wewnętrznej – samotnikiem.
Chciałoby się powiedzieć, że takich ludzi nie ma, że są niemożliwi.
Przy tym jest dosyć nieprzytomny w tym świecie i dotyka go jakby tylko mimochodem." /Anna Kamienska, "W drodze"/

Pierwotna wrażliwość. Pierwotna wrażliwości, która jesteś uważana za słabość XXI wieku?! Nie uciekaj, wracaj!

Wam i sobie jej życząc ściskam,

Iza ;)

niedziela, 18 listopada 2012

Dlaczego tak? Bo dlaczego nie? :D


Kilka słów gwoli wyjaśnienia. Wystarczy, że padnie laptop i mam urlop. Jednakże dzięki łaskawości mej współlokatorki i braku dostępu do moich danych płodzę. Nie, nie dzieci, do tego trzeba dwojga. Podobno, bo niedawno obalono moje przekonanie, że ludzie są wiatropylni. Cóż, przyjęłam to z bólem serca, miałam okres rozpaczy i zaprzeczania co by to nie jest prawdą i tylko świat chce mnie okłamać, ale przyjęłam to też z ulgą, bo przynajmniej będę znała, albo lepiej mogła przewidzieć dzień i godzinę kiedy m.in. mini Iza przyjdzie na świat, daj Boże. Płodzę więc gwoli ścisłości te słowa, które dzisiaj z niebywałą łatwością przychodzą. Zastanawiając się dlaczego tak jest rzeknę – dziecko jest na głodzie i mam wyrzuty sumienia, bo faktem jest, że jeśli małej Izy nie będę karmić przez dłużej niż kilka godzin przypomni o sobie wydając z dźwięki o sile niewspółmiernej do wytrzymałości moich bębenków tudzież bębenków mojego, daj Boże, męża,  który stwierdzi, że jestem lepsza niż termimx i będzie kimś o odwadze i wierze w misje niczym kamikadze. Blog niestety nie zakrzyczy. Męczona wyrzutami sumienia i masą kłębiących się we łbie myśli wołających o uzewnętrznienie stwierdziłam –basta! Cza spiąć tyłek w ten opieszały dzień, który póki co przypomina odsypianie kilkumiesięcznego zaniedbywania Morfeusza i oddawania się Jego objęciom. Teraz więc wstęp i rozgrzewka, później kreatywność do zaaplikowania celom i marzeniom. Taki ot. mały pracoholizm i uzależnienie od robienie mniej i bardziej sensownych rzeczy. :D

O czym tym razem? Poniekąd o tym, o czym już było. Parać będę się porażką i sukcesem – poniekąd. Bardziej jednak ręce swe skalam napisaniem kilku słów o ich kondycji, ale przede wszystkim o kondycji i postawie do nich, o życiu i codziennym bytowaniu. O absurdach także.  Cóż, z faktu, że lubię być w ruchu i coś robić, próbować i testować wiele rzeczy (od substancji psychoaktywnych czy zachowań ryzykowno-dewiacyjnych abstrahując) wynika, że wiele się dzieje. Nie lubię monotonii, ale lubię też koc, herbatę, książkę czy dobry film. Kinem czy rozmowami nie gardzę – wprost przeciwnie ludźmi się żywię, taki ot, kanibal – ludożerca. Zewsząd jednak otacza mnie idący w świat i rosnący w siłę pogląd, że sensu nie ma nic, pracy nie ma nikt, życie warte jest mniej niż zero, nie kocha nikt, nienawidzi każdy, świat to kłębiące się zło i zbiór wandali i dewiantów. Do tego nikt do niczego się nie nadaje. Cóż,
Ograniczenia są w nas – nie wychodzi, bo my nie wierzymy, że możemy. Sami siebie ograniczając budujemy nieprzepuszczalny mur stanowiący barierę dla naszego potencjału. Przy tym wytwarza się swoisty paradoks i zatrzymując w sobie potencjał, nie ujawniając go zamiast choćby wierzyć, że go mamy, zakłócamy jego krzyk w sobie, bo a nóż doszedłby do naszych uszu i zmobilizował do działania, a po co? Przecież lepiej tkwić w nicości i bezradności. Po co, i tak nie wyjdzie? Przecież wszyscy Ci od sukcesu to ludzie, którym się wiedzie, wszystko im wychodzi i takie tam pierdu pierdu dalej i w kółko i wciąż. Każdy ponosi porażki – wewnętrzne czy zewnętrzne, w działaniu czy nie. Chodzi tylko jak porażka nas zbuduje i co z tego wyciągniemy. One są dobrymi nauczycielami. "A jeśli się cofasz to tylko po to by wziąźć rozbieg"
Nie chodzi mi więc o przenoszenie gór, obalanie rządu czy raczej dorobienie mózgów rządzącym. Chodzi o codzienne przekraczanie siebie, swoich ograniczeń, ale w tych najmniejszych sprawach. Jeśli przełamiemy się raz, pójdzie z góry. Nikt nie mówi, że będzie łatwo. Na początku np. mięśnie jarzmowe mogą boleć gdy przyjdzie nam się uśmiechać, być może nie będziemy wiedzieli jak się to robi i potrzebne będą godziny czytania poradników, podręczników czy zapytanie kogoś o to jak czynność tą wykonać. Pojawią się dnia następnego zakwasy i chęć rzucenia tego, ale cóż – wystarczy wziąć ciepłą kąpiel, rozgrzać się, rozmasować i ćwiczyć dalej. Wskutek trenowania i zasady małych kroków stanie się nawykiem mięśni jarzmowych napinanie. Wtedy kolejna sprawa i kolejna. Odkrywanie życia, radości i piękna codziennie i na nowo. Być może to będzie na poły intymne zwierzenie, ale kiedy rano nie mogę wstać, Morfeusz i łóżko zatrzymują w swym uścisku, słyszę ostatnio Meza i Jego :”Wstawaj” – być może infantylnie, ale kiedy 2x przestawię budzik na później zdążę pomyśleć: Cholera, Tobie nie chce się tyłka ruszyć, a tyle rzeczy do zrobienia, do sprawdzenia czy kawa dzisiaj smakuje tak samo i czy nie jest cieplej niż wczoraj. Tyle osób chciałoby podnieść oczy i wykreować kolejny dzień, a Ty mając tą możliwość nic w tym kierunku nie robisz? Nie jestem bohaterem, bo każdy ma gorsze dni, a moi znajomi wiedzą, że rano ciężko mnie obudzić i czasami ten proces trwa, ale czyż nie jest tak, że im trudniejsza walka tym większe zwycięstwo.. :D
Każdy ma w sobie potencjał. I basta! Trzeba go odkryć i pielęgnować, plewić i wyrywać chwasty. Niećwiczone umiejętności zanikają, a nasz potencjał czeka na odkrycie i jego wykorzystywanie.  Tkwiąc w samodzielnie wypracowanych schematach i ograniczeniach przez siebie-sobie narzucanych łudzimy się mirażem wolności, której miarą są wypracowane układy nicości i bezradności. Za mało kochamy, za długo czekamy i zwlekamy z podjęciem decyzji i zrobieniem pierwszego kroku. Nasze marzenia zaczynają już gnić i nudzić się. Za chwilę całkiem staną się jak zakalce, od zjedzenia których zaczyna boleć brzuch. Albo kiedy w końcu po zwlekaniu się zdecydujemy i zaczniemy je gonić może nie starczyć tchu. Nigdy marzeń nie porzucaj, nigdy marzyć nie przestawaj, ba! zacznij marzenia spełniać, bo one się nie spełnią - je się spełnia. To tak jakbyśmy myśleli o szarlotce z lodami leżąc na łóżku i czekali aż sama do nas przyjdzie. Fakt, przyjść może - ale będzie to świadczyć albo o tym, że ma się dobrą duszę, która to zrobi-bo czyta w myślach lub powie się o tym, albo widok idącej szarlotki świadczyć będzie o tym, że lepiej będzie zadzwonić do specjalisty od halunków.. ;]
 Wszyscy mówią, że w grudniu rąbnie. Że świat się skończy, zagłada, Armagedon i piekło. Cóż, z tego co się orientuje powiedziane było „nie znacie dnia ani godziny”, oczywiście jeśli idzie o moje przekonania. Z tego tez względu nie wiem, nie rozumiem też, dlaczego rąbnąć nie miałoby jutro? Nie mam zamiaru zwlekać z życiem. Ono jest dzisiaj, nie jutro.

Nie wierzysz? Poświęć jeszcze 25 minut, jeśli czytasz ten tekst i doszłaś/doszedłeś tak daleko z mniej lub bardziej podniesionym ciśnieniem, uśmiechem czy zaciśniętymi ze złości pięściami i parą buchającą z uszu - obejrzyj: http://www.youtube.com/watch?v=M3Jl7uXtICA

NIGDY NIE PRZESTAWAJ MARZYĆ, PAMIĘTAJ – JESTEŚ WSPANIAŁA/Y, UWIERZ I DOCEŃ TO! ŻYJ! :)

Ściskam,
Iza :)

wtorek, 17 lipca 2012

Spotkanie i codziennie Zakochiwanie.


Czas się nie zatrzymał. Chwila też nie trwała wieki, choć w zasadzie mogłabym tu polemizować. Tydzień przeleciał tak szybko, jakby co najmniej rozdawali darmowe godziny do doby i spieszył się, żeby mu jeszcze wystarczyło. Zapitala jak Struś Pedziwiatr.  Ostatnie 10 miesięcy były ciągłym biegiem. Ładowanie duchowego akumulatora miało miejsce na XXV Międzynarodowym Saletyńskim Spotkaniu Młodych w Dębowcu k. Jasła http://www.spotkania.saletyni.pl/. Tydzień mignął; praca, zabawa, modlitwa,  a zwieńczeniem Tego było Uwielbienie Jezusa w Najświętszym Sakramencie w piątkowy wieczór z niesamowitym świadectwem i prowadzeniem zespołu En Gedi z Lublina, przed którymi chylę czoła do ziemi i jeszcze niżej dziękując z całego serducha.

A teraz refleksji kilka:
Ktoś Cię kocha, a Ty kogoś, ale Ten Kogo Kochasz Kocha Cię jeszcze bardziej niż Ty sam go kochasz. Ba! Zna Cię na wylot; wie ile masz siniaków, włosów na głowie. Wie który ząb jest zaplombowany i ile razy upadałeś, ile razy płakałeś i ile czajników spaliłeś. Widzi, że nie wyglądasz jak Miss California, masz odstające uszy czy podły charakter, zna najmroczniejsze Twoje strony, a mimo to Cię Kocha! Ogarniasz?!  Ja  odkrywam codziennie na nowo.  Miłość bez końca, bez granic, na zawsze, pomimo wszystko. Chodzę nią oczadziała i muszę powiedzieć, że jeżeli kiedyś pojawi się na mojej drodze ten, który zaryzykuje zaobrączkowanie się ze mną i przysięgnięcie przed Bogiem, że będzie kochał, szanował i że nie opuści ( co przysięgnę też i ja) będzie musiał zaakceptować, że Pierwszą i największą miłością będzie zawsze Ten, Który Jest, Który Stworzył. To moja Największa Miłość, bo gdyby nie On nie było by mnie, bo nie byłoby moich Rodziców, a którzy to Rodzice są dzięki Dziadkom, itd., a we wszystkim Tym był ten, który Stwarza, bowiem człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. Także reasumując: to moja najważniejsza relacja, o która, jak o każdą, trzeba dbać, pielęgnować, jest jak małżeństwo, jak most, który trzeba codziennie budować na nowo, a którą ktoś będzie musiał zaakceptować. 
Podobno w związkach jest coś takiego jak przyzwyczajenie. Czasami miewałam takie wrażenie, że przyzwyczaiłam się do tego, że Jezus jest w moim życiu. I nie chodzi tu o pozytywne przyzwyczajenie, ale o takie, które czasami zwalnia z ciągłego dbania o tą relację, o myślenie w stylu: Przecież mnie Kocha, jest ze mną, więc na pewno nie opuści. Pan na szczęście przypominał o tym, że nie jest jak to z reguły bywa, że na skutek nawyku, obycia się w relacji z kimś coś się sypie, wali jak domek z kart. Szef przez Swą Miłość Niepojętą nie opuszczał i nie pozwalał na to by się przyzwyczaić, nabrać rutyny. I nie chodziło tutaj o słanie życia różami, choć nie będę robić z siebie męczennika i twierdzić, że kupa zła w mym życiu się dzieje. Jestem szczęśliwa, jestem szczęściarą, ale Pan prowadził mnie różnymi drogami z różnymi przystankami, niespodziankami i warunkami atmosferycznymi. Dzisiaj, z perspektywy czasu widzę, jak Pan kopał i ile dawał siły, by podnieść się i iść gdy ręka i noga podnieść się nie chciały. By Życie nie było pracą Syzyfa, ale by wydało wspaniały owoc. To co mam, mam dzięki Niemu, a czego nie mam też i Jemu zawdzięczam.

Uwielbiając Pana trzeba żyć tu i teraz. Realizować swoje plany i marzenia, które były zaplanowane tam i wtedy. Żyć Życiem, by go nie przegapić na ślepym planowaniu przyszłości, nie zafiksować się na niej, bo przegapimy to, co mamy teraz, a co może nas do niej zaprowadzić i ostateczności nie osiągając nic. Planując przyszłość realizujmy teraźniejszość, która była planowana w przeszłości. Nie zapominajmy o Życiu. Jak śpiewa Malejonek: „Każda minuta i każda chwila zdarza się tylko raz.. tak szybko płynie czas”. 
Nie wiem co Pan dla mnie przygotował na dalsze wędrowanie, ale wiem, że jest to coś najwspanialszego – zbawienie, choćby droga  do Niego była długa, kręta i zawiła - warto. 

Tutaj też chcę podziękować, uchylić czoła i wyrazić wdzięczność dla Księży, grupy Organizacyjnej, Muzycznej, wspomnianemu Zespołowi En Gedi, Gościom, Zespołom, Uczestnikom. Dzięki Wam tamten czas może nadal trwać i owocować. Jednak wybaczcie, ale 100% szacunku popłynie w Jego kierunku - proszę państwa - największe brawa dla Jezusa, którego miłość sprawiła, ze to dzieło miało miejsce! :)
 
Niech prowadzi i strzeże! Za to wszystko, nie tylko ten tydzień, ale za całokształt – CHWAŁA PANU!

pozdrawiam i pamiętam,
Iza :)

czwartek, 14 czerwca 2012

Kompleks Damoklesa

Temat do napisania leży od jakiegoś bliżej czy dalej określonego czasu. Powodem jego odleżyn jest wojna, nazywana tez panną lekkich obyczajów, a której na imię - sesja. 

Dzisiaj parę słów wykrztusić pragnę na temat kompleksu. Kompleksu Damoklesa. Żeby  było wiadomo sąd się wzięło to i owo zacznijmy jak Pan Bóg przykazał - od początku. 

Damokles wiodący swój żywot w IV wieku przed Chrystusem będący dworzaninem i wiernym sługą tyrana Syrakuz Dionizjosa I Starszego zazdrościł mu w swej pysze bogactwa.  Łakomił się także na jego potęgę i sławę zwąc swego pana „najszczęśliwszym ze śmiertelników”.  Jednakowoż tyran Syrakuz mądrym okazał się być. Swemu pochlebcy pozwolił na jeden dzień zasmakować tak dla niego wymarzonych i wspaniałych uroków życia władcy pod jednym jednak warunkiem. Podczas wieczornej uczty nad jego głową zawisnąć miał miecz zawieszony na końskim włosie. Jasność mamy jaką to ucztę miał Damokles, który gdy po pewnym czasie pławienia się szczęściem,  skąpania w perfumach i szaleństwach zmysłów, uświadomił sobie, że nad jego głową wisi miecz, którego ostrze odbija się i połyskuje. Nie od dzisiaj więc starożytni inspirują nas i są punktem odniesienia dla opisania współczesnych zjawisk. Tak było i tym razem. 

Zaiste zadziwiającym jest fakt, jak Polacy są zakompleksiali. Nie chodzi tu o wzrost, wagę, figurę tudzież wygląd. Posiadamy niewiarygodnie niską wiarę w siebie, którą często nazwałabym raczej lenistwem, tumiwisizmem czy itakminiewijdzizmem, przy odwrotnie proporcjonalnej zazdrości sukcesów odnoszonych przez innych. To co jest kompleksem Damoklesa, czyli zazdroszczenie innym sukcesów oraz szczęścia, z którym łączy się idealizowanie warunków ich życia w połączeniu z uczuciem niesprawiedliwości
i niezadowoleniem z własnego życia, stało się stylem bycia, pasją i sposobem na przemierzenie ziemskiego padołu na którym przyszło nam egzystować wlokąc codziennie nogi po marnej glebie i dziurawych chodnikach. Zaiste to jeden z naszych kompleksów. Narodowych rzekłabym. Z pełną odpowiedzialnością. Nie chodzi tu o fakt, że bezdomni zazdroszczą łóżka. Tu w grę zazdrości wchodzi wszystko, a co najgorsze – chodzi o to, co najczęściej znajduje się w zasięgu ręki owych jęczących męczenników świata, którzy skazani są na życie w cieniu blasku i chwały osób, które zawsze stają na piedestałach, a ich życie usłane jest różami i wiecznym powodzeniem.
W życiu nic nie wychodzi, słońce znów zaświeciło opcjonalnie jest pochmurny dzień, co też nie pasuje bo przecież nie wypada żeby pasowało. Słońce jest dla tych szczęśliwców, których życie rozpieszcza i dolewa soku pomarańczowego ze świeżo wyciśniętych pomarańczy każdego ranka. Cukierek jest nierówno zapakowany, a dziura w chodniku jest specjalnie po to, by rozwalić na kolano albo, o zgrozo!, złamać nogę jakby było mało, że cukier w herbacie był dzisiaj za słodki. W końcu ekspedientka w sklepie była niemiła, wykładowca znów się na nas uwziął, jestem beznadziejny/a podczas gdy wszyscy dookoła obrastają w blasku zajebi***ci, a cały ten świat zmierza ku zagładzie emanując dookoła złem, beznadziejnością i wszędobylnym marazmem będącym wynikiem bezcelowej egzystencji człowieka na tym marnym padole gdzie i tak nie jest dane osiągnąć czegokolwiek. Grzebiąc się w odchodach – produktach ubocznych współczesnych osiągnięć cywilizacji czy mass mediów, żyjemy przeświadczeni o naszej niemocy, słabości i do-niczego-wości zawalając się gnojówką wykreowanych niechęci, bezpodstawnych pretensji tudzież Bóg wie jakich i w stosunku do czego/kogo oczekiwań. Nie doceniamy tego, co mamy. Nie potrafimy cieszyć się z tych małych chwil i rzeczy, których dostarcza nam życie, które możemy kreować. Zazdrościmy innym sami nie mając odwagi by sięgnąć po marzenia. Tak naprawdę ludzie owładnięci kompleksem Damoklesa zazdroszczą chyba nie tyle dóbr, co odwagi w realizacji tego, co inni sobie wymarzyli i postanowili osiągnąć, a co nie było bułką z masłem czy rogalikiem francuskim podanym do łóżka razem z białą kawą przez mężczyznę marzeń w pokoju z widokiem na może czy ogród pełen zieleni. Później wylewamy żale na demotach siedząc przed komputerem osiągając szczyt „depresji” i frustracji nad poziomem beznadziejności tkwiąc i utwierdzając się w przekonaniu o swej nieszczęśliwości utożsamieni z połową osób, które to „zlajkowały”. 

Weźmy się za siebie. Otwórzmy się na dobro i szczęście. Spróbujmy, albo przynajmniej naumyślnie nie zamykajmy oczu. Nazwijcie mnie głupcem, naiwniakiem i słabszym osobnikiem – oleję to i będę krzyczeć za Michelem Quoistem:
„Życie jest piękne, Panie,
i chcę je zrywać,
tak jak zry­wa się kwiaty o wiosen­nym poranku.”
Za
E. Rooseveltem powiem:  „Zdobywasz siłę, odwagę i pewność siebie przez każde doświadczenie  przy którym spotykasz się ze swym strachem. Musisz robić to o czym myślisz, że nie możesz tego zrobić.”
  
Walczmy z kompleksem Damoklesa! Amen!

ściskam i pozdrawiam,
Iza


sobota, 19 maja 2012

"Człowiek żyje tak długo, jak długo o nim pamiętamy". Dla Niej.


W nasze rozmowy o planach na jutro
wtrąca swoje ostatnie słowo
nie na temat” /W. Szymborska/
Piszę po trudnym dla mnie okresie.
Przed sześcioma tygodniami Babcia trafiła do szpitala. 5 tygodni temu, po jednym telefonie, Polska stała się jakby mniejsza i dzięki współczesnemu dostępowi do środków transportu mogłam przemierzyć 300 km by z Nią porozmawiać. Myślałam, że nie zdążę, a udało się i łamiąc regulaminową godzinę odwiedzin siedziałyśmy rozmawiając długo po ustalonym czasie. Pamiętam, że leżąc na oddziale intensywnej terapii strasznie ubolewała, że nie może zrobić mi herbaty i nie ma czym poczęstować. Patrzyła wymownym wzrokiem, który wtedy przeszył mnie na wskroś, a którego sens zrozumiałam dopiero 24 kwietnia. Do dziś pamiętam jak resztkami sił podniosła rękę by odpuścić mi buziaka i pomachać ostatni raz na pożegnanie. Tydzień później znów w napięciu przemierzałam kilometry do Niej. Gdy jechałam, już wiedziałam: godzina, pięć, maksymalnie dzień życia. Świat obrócił się do góry nogami.
24 kwietnia, zasnęła w Panu. Przy nas.
„- Miałaś Mamo mocne serduszko.
- Ona zawsze miała dobre serce” - te dwa zdania, po zamknięciu oczu przez lekarza, chyba na zawsze będą mi brzmieć w uszach.
Tego dnia zrozumiałam dlaczego wtedy, na Intensywnej Terapii, nie mogła mnie zapewnić, że w maju upieczemy jej wspaniałe ciasto z orzechami, a oczy patrzyły tak jakby chciały zatrzymać każdy obraz, każde mrugnięcie. Dlaczego kiedyś do mamy i Cioci powiedziała: "orzechy jej zostawiłam".
Pamiętam jak siedziała przy oknie w kuchni wpatrując się w drogę prowadzącą do ich domu czekając na każdego z otwartym sercem i ciepłem. Ciasto z orzechami zawsze smakowało najlepiej. Często w lecie obok czekała szklanka zimnego mleka niezależnie od wieku, a w każde święta zachęcała do jedzenia argumentując to mizernym wyglądem ( czasami miałam wrażenie, że chyba trzeba pójść z Nią do okulisty :D ). Spracowane ręce nadal zgrabnie przyszywały guziki i pomagały obrać cebulę. Uwielbiałam jej komentarze - zawsze trafne i powodujące uśmiech na twarzy i podnoszące na duchu. Gdy siedziała przed domem lubiła patrzeć na rozkwitający bez. Na widok podjeżdżającego samochodu kogoś z rodziny pojawiał się promienny uśmiech, a ręce składały się w wymownym geście z z głową przechylającą się z reguły na prawą stronę. Często lekko nie było, ale wszystko zwyciężała wielkim sercem, pokorą i dobrocią.
Była wzorem, autorytetem, jedną z Kobiet, które wpływały i wpływają na moje życie.
Nie mam wyrzutów i pretensji o Jej odejście. Nie pytam dlaczego? Dlaczego teraz? Wiem, że tak musiało być. Pozostała zwykła, cholerna tęsknota. Niedokończone rozmowy, nieprzedstawiony przyszły chłopak. Chciała doczekać ślubu pierwszego Wnuka - Brat myślał, że właśnie Nim będzie.. Nie zobaczę jej radości z prawnuka, z naszego przyjazdu. Nie zobaczę ale tylko fizycznie, bo Jej obecność czuję. I zawsze będę czuła, gdyż wiem, że z Góry opiekuje się nami. 
Dzisiaj przeczytałam wiersz przypadkowo sięgając do dawno przeczytanej książki pt.: „Słońce ma dziewięć promieni”.  Pisząc go Charly próbowała sobie poradzić ze śmiercią 9-letniej siostry. Nosi on tytuł:

 „Śmierć” 

Śmierć jest czymś cudownym,
Nawet jeśli jej nigdy nie spotkałeś.
Tak wielu opuszcza rodziny.
Nawet jeśli znikają,
Mówią zawsze: do zobaczenia.
Jest tam coś, czego nigdy nie widziałeś.
Dlaczego nie chcesz mnie zrozumieć?
Wszyscy kiedyś muszą odejść
I zatrzymać się tam.
Jest tam łoś i złoty kielich.,
Z którego możesz pić, a wszyscy będą cię pozdrawiać.
Potem przeniesiesz się do krainy nieograniczonych
                        możliwości, gdzie zaczną się wspaniałe czasy.
Tam pożyjesz długo.
Ale wkrótce ogarnie cię trwoga.
Będziesz coraz starsza i coraz bardziej zimna,
Twoje Zycie stanie ci przed oczami,
I zabije ci serce.
W twojej nowej ojczyźnie nigdy nawet się nie sparzyłaś,
Nic cię nie bolało.
Nawet serce.
Twoje Zycie będzie wiecznie się toczyć,
Nawet jeśli tego nie będziesz czuła.
Zobaczysz, że ciągle żyjesz od nowa.

Tobie też Babciu nigdy nie powiedziałam żegnaj, zawsze tylko – do zobaczenia! 

„Pozostawcie w swojej pamięci wszystko, co dobre przydarzyło się Wam ode mnie. Wspominajcie mnie tak, jak chcielibyście żeby Was wspominano. Proszę, módlcie się, by światło wiekuiste świeciło mi na wieki”

Żyjmy więc tak, jakby nie było jutra, jakby każdy dzień miałby być tym ostatnim. Doceniajmy jego piękno, ale też kruchość i ulotność. Cieszmy się nim z bliskimi nam ludźmi. Nie traćmy czasu na mówienie "to może poczekać". Pamiętajmy o tych, co odeszli.

P.S.
Post powstał dla upamiętnienia Jej osoby, nie dla chęci składani mi kondolencji. 
Powstał dla refleksji o śmierci, przemijaniu, starości o których jeszcze będę pisać. 

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Luźno (nie)związane.

Miraże rzeczywistości niebywale splatają się z ich dotkliwą autentycznością.
Życie w wyimaginowanym świecie idei dobra, frommowskim zjednoczeniu z innymi w klimacie  miłości i wspólnej pracy zderza się, zdaniem niektórych, z zaabsorbowaną manipulacyjnymi ciągotkami, kanonicznie ponurą prozą życia, zamknięciem się w sztywnych ramach egzystowania. Perfekcyjność i poprawność niemieszcząca się w ramach wrze i krzyczy by po chwili wykipieć w nieokiełznanych kierunkach i zadziwić tym samą siebie niestosownością wyjścia z formy. Przyprawiona gęba odpadła łamiąc sobie noc nie zważywszy na późniejsze konsekwencje niedopasowania. Józio przegrał z formą walcząc. Ja z zamiarem takowym się nie noszę, walczyć będę choćbym walczyć z wentylatorami i nawiewami miała.

Ikar potłukł dupę bo był głupi,  Feniks powstał z popiołów. Mapę mam. Drogowskaz też. Jestem wierna. Idę.


sobota, 24 marca 2012

„Ludzie nie mają jaj albo postrzegają ludzi jak nie ludzi”

„Ludzie nie mają jaj albo postrzegają ludzi jak nie ludzi”

Chciałoby się rzec AMEN ( tudzież „.” Czyt. – KROPKA), pod tym krótkim, ale mówiącym wszystko zdaniem Człowieka, któremu  w tym o TU miejscu chylę czoła za trafność słowa przy jego ekonomicznym użyciu. W rozmowie gdzie padło to zdanie mowa początkowo była o więźniach. Tak – tych, którzy dla większości są pozamykanymi za kratkami zwierzętami, które jak modliszka odgryzają partnerowi głowę po stosunku z ta małą różnicą, że oni nie tylko partnerowi i nie tylko po stosunku. Tak w ogóle są nieprzystosowani, a każdy z nich to krwiopijny morderca, psycho- i socjo-pata, żądny krwi, dusz i zupy z ciał, które poddał nekrofilijnym praktykom.  Ponadto osobnik taki (niektórych zwierzę) uważa, że wybrane przez niego grupy ludzi nie są godne marnego nawet egzystowania w tym stęchłym świecie, który jest przez nich zamieszkiwany, a co za tym idzie zanieczyszczają powietrze wydychanym dwutlenkiem węgla (czego oczywiście w oczach psychopaty są niegodni). Co więcej! Marnują tlen, którego w obecnych czasach coraz mnie i co jeśli jemu kiedyś zabraknie?! I w taki sposób mamy motyw misyjnego seryjnego mordercy. To w większości bajki. Zdarzają się psychopaci z takimi tendencjami, ale w polskich więzieniach nie ma ich zbyt wielu. Siedzą za mniej wyszukane w środkach przestępstwa, choć niejednokrotnie równie okrutne. Nie bronię ich i nie stawiam postulatu pałania miłością, usprawiedliwiania ich zbrodni ani ich postępowania. Też nie popieram i nie chodzę z napisem na plecach kocham gwałcicieli i morderców, jeśli o to pytacie, choć zastanawiam się na ile możemy pozwolić sobie w ocenianiu i sądzeniu ludzi. Rezerwaty chronione z wszelkimi dobrami? Nie, też nie popieram choć czasami więzienia na takie są nie tylko stylizowane, ale poniekąd tak mogę wyglądać. System karny, penitencjarny i działalność Ministerstwa Sprawiedliwości – z całym szacunkiem – w mojej opinii pozostawiają wiele do życzenia i kuleją pomimo wielkiego na nie nakładu. Wracając jednak do więźniów – dla mnie to byli są i będą ludzie, z dysfunkcjami, ale ludzie.
Sami popełniamy miliony makro i mikro zbrodni i zbrodniczek, których nawet nie zauważamy, sądzimy i osądzamy sami nie będąc bez winy. Pod przykrywką idealności zabijamy i wbijamy szpile. Nie jest to poderżnięcie gardła, ale powolne zabijanie w białych rękawiczkach, po cichu, bez świadków, w szczelnie zamkniętych pomieszczeniach wypełnionych chorą urojoną i porojoną rzeczywistością, która tak ową nie jest. Więźniów traktujemy jako podklasę, wyrzutków społeczeństwa i jego wrzód na tyłku. Ale bardziej przerażające jest to, że czasami jak do nie-ludzi podchodzimy do innych, nie zamkniętych za kratami/

Niepełnosprawni – czy czasami nie traktujemy ich gorzej albo patrzymy z litością gdy  nas mijają? Dlaczego lekarze dokonują aborcji na dzieciach, które w okresie płodowym mają zdiagnozowaną niepełnosprawność? Czy dlatego, że nie są ludźmi? Czy wyznacznikiem człowieczeństwa jest mężczyzna 180, kaloryfer na brzuchu, brunet/blondyn o zniewalająco-nieziemskim spojrzeniu wyginający się niczym model z bilbordów tudzież dziwnych magazynów? Albo kobieta: nogi dłuższe niż szyja żyrafy, 90/60/90,  blondynka z rzęsami których trzepotem mogłaby zmieść z powierzchni ziemi czołg radziecki, do tego usta na mairę Angeliny Jolie i jest ta owa niewiasta pasująca do tffuu! ideału mężczyzny. Czy tak mają wyglądać ludzie? Czy to świadczy o człowieczeństwie? Już mnie mndli na samą o tym myśl. Na dodatek wyobrażając sobie taka wizję wyglądu ludzi zaczęłam czuć się jak kosmita, któremu dobrze ze swą niedoskonałą kosmitowatością, ale kosmita miał mndłości z wizji wcześniejszej. Ktoś z innym kolorem skóry, kolorowymi włosami, czapką w kolorach rasta, spodniach w kroku czy kręconych zębach czy innych poglądach to też Kosmita?

Reasumując: Moja Mam dowiedziała się, że Siostra będąc jeszcze pod Jej Sercem będzie niepełnosprawna. Mama też miała wybór. Wybrała Życie. Natalka w czerwcu będzie miała 12 wiosen. Jest sprawna. Gdyby nie była też byśmy ją kochali, bo każdy człowiek jest tego wart i każdy na to zasługuje.

Daleko doszłam w mych dywagacjach i rozważaniach. Kończąc powiem, że często człowiekokształtne małpy (homo sapiens) „nie mają jaj albo postrzegają ludzi jak nie ludzi”.
Pytam więc: Jaki ktoś musi być albo nie być żebyśmy traktowali go jak człowieka?


Z pozdrowieniami dla Ludzi traktujących Ludzi jak Ludzi,
Iza

sobota, 17 marca 2012

Stan pomiędzy obłędem a paranoją.


Niedługo będę przyjmować odwiedziny na Abramowicach(szpital psychiatryczny-przyp. Krasnoludek z zza ramienia), wlokąc opieszale nogi po chłodnej posadzce szpitalnych korytarzy, gdzie tysiące schizofreników przechadzało się żyjąc w ich kilkutysięcznych światach, będę wlokła te giry, które będą zbliżały mnie do zajęcia miejsca na gadającym krześle, którego mowa będzie tylko mi znana i trafiając w kodzie wielu słów zostanie przeze mnie zdekodowana. Ściany usilnie będą chciały grać w chowanego podczas gdy ja z całych sił będę próbowała poprzekładać klepki i uciszyć głos dudniący w  pustej czasoprzestrzeni czaszki - idź biegaj o 22 po Saskim, który ( o ironio!) jest zamknięty. Stan silnego wzburzenia. Nie zbliżać się bliżej niż na odległość 2m – rażę prądem i czuję moc walki na miarę Keanu Reeves’a.  Wszelkie inne próby podejmowane są na własne ryzyko.
Jestem tylko silnie wzburzona. Oazą spokoju być zawsze jest niezdrowo. Podobno. To przeczy naturze. Gdybym była wyzuta z tego typu zachowań, raz na jakiś czas, punktu biologii byłabym bezużyteczną jednostką nie mającą zdolności  adaptacyjnych. Wtedy na stos i po kłopocie. Co więcej, bycie ciągle wylukrowaną, idealnie wyprostowaną przez normy i powinności doprowadziłoby szybciej do kaftana bezpieczeństwa. Tak więc szał, obłęd i schizofreniczna rzeczywistość wczoraj dały o sobie znać. Co niektórzy powiedzieliby co tu się dużo rozwodzić - Baba jesteś. ;]

Czy jestem nieszczęśliwa i uważam świat za uosobienie wszelkiego zła? Nie, nie jestem nieszczęśliwa - wprost przeciwnie, jeśli nad tym się zastanawiacie. Czy uważam życie za tragedię i niczego niewartą, bezsensową, bezcelową tułaczkę i wędrówkę Bóg jeden wie gdzie? Nie. Nigdy nie zdradziłam Życia. Kocham je, ale w całym moim szaleństwie jest ta normalność, która daje o sobie znać nie tylko mi, ale i mojemu otoczeniu. Po prostu są takie chwile kiedy chce się rzucać stolikiem po ścianie, a jedyne co Was powstrzymuje to fakt, że szkoda stolika.  Wtedy przyjaznym i najodpowiedniejszym wydaje się być bieganie na świeżym powietrzu, dobra muzyka tudzież deser szczęścia (budyń czekoladowy z orzechami i bananami). Latem truskawki. To wszystko ma chronić otoczenie, które Bogu ducha winne znajdzie się z przyczyny przez siebie nie zawinionej w polu rażenia. Ale to było wczoraj. Dzisiaj jest dzisiaj. Ze słonecznym niebem. Niech ono się do Was uśmiecha życząc dobrego dnia.

Pozdrawiam ciepło,
Iza


piątek, 9 marca 2012

Prezentacja


Ostatnio wspomniałam, że dostałam najpiękniejszy prezent z okazji Dnia Kobiet. Gdy wyjaśnię za chwilę o co chodzi, zapewne większą część z Was zdziwi mój zachwyt, ale jednak jest. W niedzielę, ni stąd, ni zowąd, zawiązała się krótka rozmowa z moim znajomym z Turcji, z którym już wieki nie rozmawiałam. Powiedział, iż ostatnio przygotował coś specjalnego na Dzień Kobiet. Była to prezentacja. Multimedialna. Ze zdjęciami. Do tej pory nic dziwnego w tym, o czym piszę. W obronie praw Kobiet. Wysłał ją i poprosił o opinię. To już zmienia postać rzeczy. 

Od dawna zastanawia sytuacja polskich kobiet, a ten mail skłonił mnie do większej refleksji. Feministek się wstydzę, a postulat potrzeby wszech obecnie dostępnej możliwości zabójstwa w imieniu prawa do decydowania o własnym ciele przyprawia mnie o mdłości. Popieram walkę o godność kobiety jednakowoż w 100%. Ma to być jednak  walka na poziomie i w obronie tego, co jest deptane. Walka o brak siniaków na całym ciele, o przespane noce, o to, by za słona zupa nie lądowała na sukience, albo na podartych portkach w sytuacji gdy na sukienkę nie ma kasy. Walkę o to, by Kobieta nie bała się powiedzieć NIE wykorzystywaniu, manipulowaniu, zastraszaniu, gwałtom w imię obowiązku bycia dostępnej dla zwierzęcia, które bierze ze swej zdobyczy to co mu się niby należy. Walkę o to, by Kobieta wiedziała gdzie szukać pomocy i miała gwarancję, że sięgając po nią nie zaszkodzi sobie i Dzieciom, że bandyta poniesie konsekwencje. Żeby tragedia dziejąca się teoretycznie w 4 ścianach nie była ich tragedią, bo nawet najsolidniejsze mury nie są w stanie wytrzymać tylu wylanych łez i pomieścić rozpaczliwego krzyku. O te prawa mogę walczyć, pod tym się podpisuję. Pod tępymi hasłami feministek skoncentrowanych na totalnym równouprawnieniu, przyzwoleniu na zabójstwa – nie podpisuję się. Jeśli równouprawnienie – niech idą śmigać do kopalni –chętnie popatrzę i zapytam o wrażenia. co jeszcze popieram? Walkę o szacunek i obalenie nieprawdziwych stereotypów. Mamy inne zdolności i preferencje,czasami trzeba tylko wyjść poza schemat.  My możemy być już etapie walki o tego typu kwestie, podczas gdy niektóre z nas walczą o możliwość prowadzenia samochodu ( inne zastanawiają się dlaczego ledwo zasłaniająca tyłek kieca jest krytykowana w kościele).Nie uważam bowiem, by Kobiety były gorszymi wychowawcami więziennym tudzież politykami jednakowoż nie twierdzę, że byłyby też lepsze to kwestia różnic indywidualnych - facet może być 100 000x lepszym kucharzem, a kobieta inżynierem budowy. Suma summarum, cieszę się, i dziękuję temu, Który uczestniczył w akcie stworzenia, że jestem Kobietą. Że dzięki byciu przedstawicielką tej słabszej płci  będę mogła mniejszymi dłońmi rozmasować zmęczone ramiona mężczyzny, że będę mogła schronić się w nich jednocześnie będąc mu wsparciem, podporą mając nadzieję na stworzenie relacji, gdzie dwoje ludzi się uzupełnia, a nie rywalizuje o to, kto jest w czym lepszy. Utopia? Nie, marzenie o tak wyglądającej przyszłej rzeczywistości, czego Wam życzę z całego serca.
Kobiety – życzę Wam też radości i dumy z tego, Kim jesteście, a co sama dopiero zaczynam odkrywać. Nie zamykajcie się i nie odwracajcie wzroku wtedy, kiedy godność jest tłamszona i poniewierana.
Mając przed oczami Kobiety świecące mi jako autorytety nie zamierzam poprzestać na tym, że cechy zewnętrzne wskazują na moją przynależność do reprezentantek słabszej płci.. :D Jak to, z tendencją do drażnienia się, zażartował mój Tato: „Cześć Dziecko! dzwonie złożyć Ci życzenia na Dzień Kobiet! Aaa no a właściwie to Ty to jeszcze jesteś Dziecko czy już Kobieta? Haha ..” (życzenia złożył by the way).Radości, delikatności przyprawionej odrobiną pazura oraz kształtowania dojrzałego podejścia do świata i ludzi w odkrywaniu Kobiecości!

pozdrawiam,
Iza :)

niedziela, 4 marca 2012

Koniec zimowego snu :)


No cóż, dzisiaj nadszedł ten dzień, dzień, w którym swój początek wziął proces wybudzania się z zimowego snu.
Od samego rana wiedziałam, że ta niedziela będzie wyjątkowa. Dlaczego? Nie wiem, ale wiedziałam – taka babska intuicja. A wszystko zaczęło się o 7.20… Rano cudowne słońce musnęło mnie po twarzy i.. (wielkie nieba!) po raz pierwszy od dawna nie chciałam rozwalić budzika, a przed czym zawsze powstrzymywał mnie fakt, że to moje telefony. Tak telefony, bowiem kiedy jeden budzik kończy dzwonić drugi zaczyna by po 20 minutowej walce w końcu zwlec mnie z objęć łóżka. Nie wiem czy wiecie, ale łóżko zawsze konkuruje i toczy o mnie zaciętą walkę  z „brutalnymi wyciągaczami ze snu”, jakież to słodkie (kiedyś aż zaczęłam się zastanawiać czy kiedyś facet będzie w stanie sprawić, że momentalnie wstanę z werwą), ale tego ranka było inaczej. Słońce mnie obudziło, dzień rozpoczął się cudownie też dla ducha – 8.00, Spowiedź, Eucharystia – od razu na wstępie człowiek czuje się o tonę lżejszy i to bez żadnej diety. Cały dzień cudowne, rześkie powietrze, sztachnięcie którym przyprawia o zawroty głowy i sprawia, że chce się więcejjj!! Kiedy tak zachłysnęłam się powietrzem pojawiła się masa pozytywnych emocji dotyczących poprzedniej wiosny i refleksja – to już druga taka tutaj- jak ten czas zapitala. Trzeba więc chwytać te okruchy, zbierać wspomnienia, smak cudownych chwil, zasłyszanych słów, dźwięki, zapachy,  dotyk. Te ćwierkające ptaki i błękitne niebo i… endorfiny rozpylone ogromnym rozpylaczem w powietrzu.. poezja!  Ludzie wyleźli, wyczołgali się z domów i mieszkań, pary ujawniły swe istnienie światu celebrując zaczątki należącej do nich pory roku.  Jedyne na co dzisiaj można było narzekać to na brak kolorów, przyroda bowiem nie zdążyła wyskoczyć na zakupy i wymienić szafy na letnią. Jednak, jak na dzień cudów przystało, niektórzy, czując opóźnienie drzew, wymienili garderobę – mowa tu o kolorowych stylizacjach na blogu Miss Ferreira  i Spostrzeganie- naprawdę warto śledzić. ;)
Dzisiaj dostałam także najpiękniejszy, jak dotąd, prezent na dzień kobiet! Ale o tym następnym razem.. :D
Wiośniejcie! Kwitnijcie, szczerzcie zęby, wdychajcie pachnące słońcem powietrze!

Pozdrawiam,
Iza

czwartek, 16 lutego 2012

Z ekonomią na bakier.


Ostatnio siedziałam z kubkiem herbaty patrząc na padający za oknem śnieg. W tle, do moich uszu, trafiała muzyka. Delikatna, subtelna. Wśród dźwięków Edyta Bartosiewicz wyśpiewała „ i przemoknięte serca miast..”. Pomyślałam wtedy „ taa.. ostatnio coraz częściej chyba przemarznięte. Zimne jak cholera, a do tego niejednokrotnie ponure, szare i bure”. 

Jest taki towar poszukiwany w tych przemarzniętych serduchach. Towar pożądany.
Cholera, gdzież on jest? Ki czort się na niego pokwapił? Dzisiejsze społeczeństwo cierpi na zdecydowany  jego deficyt, nie ma co. 

Jak powszechnie wiadomo sytuacja ekonomiczna w Polsce leży. Coś wyniosłam z Podstaw Przedsiębiorczości i wiem, że Podaż, ilość dóbr na rynku oferowana przy określonej cenie jeśli zakładamy, że inne elementy na rynku będą niezmienne i bla bla bla..Poziom wielkości podaży, tak jak poziom wielkości popytu nie zależy tylko od ceny towaru, ale też jak w innych przypadkach, od wielu czynników - między innymi od ceny danego dobra, czyli ilości pieniędzy jaką producent otrzymuje ze sprzedaży każdej jednostki tegoż oto „produktu” – tu rodzi się pewien problem, bowiem dla niektórych ten produkt może nie przynosić wbrew pozorom żadnych zysków materialnych. Aaaa! I tu może poniektórych mam? Wszystko musi być opłacalne i przynosić profity? Jeśli tak – współczuje i składam kondolencje. Te Przypadki muszą się zreformować, bo ugrzęzną już w tym punkcie. Dodatkowo podaż zależy od ceny czynników produkcji czyli kosztów poziomu produkcji takich jak płaca, opłaty za energię, czynsz itd. - tutaj w tym przypadku kosztów żadnych nie ponosimy, później zobaczycie dlaczego.Dochodzi do tego technologia, czyli postęp techniczny – towar przeze mnie poszukiwany można za ich pomocą uzyskać, ale to nie to samo. Ceny dóbr substytucyjnych i komplementarnych w zasadzie mają się nijak. Co więcej, dla skąpców i skner poszukiwany produkt jest tańszy i wydajniejszy w wersji oryginalnej, a nie przetworzonej, zastąpionej itp. Liczba producentów na danym rynku jest zatrważająco duża, bowiem - gwiezdne jaja, ale tak -  wytwarzaniem i dystrybucją możemy zając się sami. Wiele jednak zależy od celów przedsiębiorstwa, a skoro my jesteśmy producentami i zarazem przedsiębiorstwami mającymi potencjał, to od naszych celów i ideałów zależy powodzenie i odniesiony sukces dający satysfakcję i profity nie tylko dla konsumentów ale i dla producentów. Oczekiwania dotyczące zmian cen nie powinny nas interesować, choć przeszła mnie myśl, a wraz z nią ciary na całym ciele, że może dojść do tego, że za towar poszukiwany do jakiego opisu zmierzam, będzie uzyskiwany za kasę. Ale to apokaliptyczna wizja, fatalna w swej tragiczności. Wielkość rezerw niestety spada, na co wpływają też czynniki przypadkowe, np. pogoda tudzież zawirowania w zachowaniu i specyfice samych przedsiębiorców. Jeśli idzie o czas, jakim dysponują producenci raczej nie ma co się martwić, podstawowa forma wymaga sekundy, natomiast bardziej złożone działania wymuszają do większego „wysiłku”, który jednak jest niezwykle przyjemny. Przeraża mnie jednak brak czasu choć z ręką na sercu, bijąc się w pierś i krzycząc „mea culpa, mea maxima culpa” muszę przyznać się, że u mnie tez ostatnio pojawia się sformułowanie : „ brak czasu” ( tfu, łapię się na nim coraz częściej - obiecuję lepszą organizację), jednak produkt poszukiwany jest najważniejszy. Jeśli idzie o podaż to warto dodać, że na interwencyjną politykę państwa, dotacje, warunki prawne nie ma co w tym przypadku liczyć, bowiem oglądając się na to czy kierując myśli w tamtym kierunku możemy jedynie nabawić się problemów żołądkowych, przyprawić o nudności, niewykluczone są tez stargane nerwy, konieczność sięgania po środki uspokajające. Tak więc ostatni z przytoczonych przeze mnie czynników kształtujących podaż ma tutaj niezwykle negatywny wpływ i powinniśmy go pomijać gdy chcemy „wyprodukować” owy towar. Ciekawa jestem krzywej podaży jaka zostałaby wykreślona dla tego dobra. :D Nierozerwalną parę z podażą tworzy popyt - relacji pomiędzy ceną dobra, a ilością jaką konsumenci chcą i mogą nabyć w określonym czasie itd. Wraz ze wzrostem ceny danego dobra, zmaleje zapotrzebowanie na dobro, a wraz ze spadkiem ceny zapotrzebowanie wzrośnie.Wielkość popytu powinna być więc bardzo wysoka. Coś mi się nie zgadza z tymi ekonomicznymi teoriami. Skoro sami produkujemy, prawie nic nie inwestując, nie ponosząc strat i kosztów, gdzie produkujemy za darmo, jeszcze mając dla siebie korzyści, dodając jeszcze pozostałe czynniki podaży - jej wielkość powinna być wysoka. Cena? Bezcenne, darmowe, za free – wielkość popytu winna wykraczać najśmielsze oczekiwania ludzi w okularach i dobrze skrojonych garniturach.
Tak jest i z owym dobrem pilnie poszukiwanym. Chcemy go otrzymać, czasami nie oferując go innym, bo po co się wysilać? A wiecie o co chodzi? O uśmiech, dobro, ciepło, życzliwość. Czy moje wypociny i nieudolne próby przekazania zawiłych treści ekonomicznych były tego warte? Jeśli przez to przeszliście i czytacie to – myślę, że tak. Nie raz o tym rozmawiałam i słyszałam to nie tyle od Polaków co od przedstawicieli innych narodowości, którzy wyczuli to po 2 dniach.
 
O wielkie nieba! Jakże zubożałe jest nasze społeczeństwo.  Tak, polskie społeczeństwo. Kurcze, szlag mnie trafia kiedy idziesz sobie ulicą i ani jednej uśmiechniętej gęby! Tak! Gęby! Kiedy wszyscy chodzą jakby się im co najmniej psa naleśnikiem zabiło albo rozjechało ruskim czołgiem. Nie mówię, że należy chodzić i szczerzyć zęby 24h, nie mówię by tkwić obłudnie w stanie ciągłej ekstazy i przywlekać się w pozornie ziejące od nas szczęście wewnętrznie będąc jedną wielką ciemnością. Nie, nie, nie. Ale czyż wszyscy mają ciemność w środku? Mijając Ludzi na chodnikach czasami mam takie wrażenie. Jako przyszły(daj Boziu!) psycholog chyba powinnam się cieszyć, nie? ( problemy=pacjenci=praca). Niestety, jestem dziwna i z radości nie skaczę. Nie zachwycam się choć być może powinnam? Mam świadomość, że u 60% osób wynika to z ich zrzędliwości, stylu bycia, ale przeraża mnie fakt 40% osób, cierpią wewnętrzne katusze,  ich wnętrze spowite jest ciemnością, a jedyny przebłysk światła dają błyskawice gdy burza przechadza się po ich sercach. Każdy ma gorsze dni jak normalny człowiek, ale czy nie ma ani jednej osoby  dobrym dniem raz na jakiś czas choćby nawet? Są jednak ludzie dobrej woli, którzy wytężają  mięśnie jarzmowe i się uśmiechają. Jeśli nie chcemy robić tego dla kogoś, bezinteresownie – zróbmy to dla siebie-może poziom endorfin podniesie się. Taki mały prezent dla siebie – w końcu każdy w jakimś stopniu jest egoistą. Jeśli masz powód – nie kryj uśmiechu- może akurat ktoś ma gorszy dzień i mu to pomoże, a Ciebie nie zuboży?  Ktoś kiedyś powiedział: „uśmiechaj się zawsze i wszędzie, bo nigdy nie wiesz kiedy ktoś zakocha się w Twoim uśmiechu”. Śnię o raju, Ikarem nie jestem, bo upadek jest bolesny i w Jego przypadku szczytne idee zmierzyły się z głupotą, ale śnię o raju, gdzie będzie się spotykało dobro, życzliwość i uśmiech bezinteresownie, bo póki co dążymy w kierunku degradacji. Totalnej.  Wykładnię owego deficytu i degradacji mieliśmy w ostatnim czasie. Ten post jest tylko zaprawą, bazą pod szersze tematy.

Życzę Wam uśmiechu, wielu powodów do niego. Także dzielenia się dobrocią i życzliwością, ale też ich doświadczania.
Ściskam ciepło ( przytulanie powoduje wzrost hormonu szczęścia) i ślę dużooo uśmiechu!  :) :)
Iza :)

wtorek, 31 stycznia 2012

„Słodka śmierć”

Całe wczorajsze popołudnie, nie wyłączając wieczoru, zastanawiałam się o czym napisać. Moja kilkudniowa nieobecność spowodowana była odpowiadaniem na pytanie postawione przez moją koleżankę z roku, które brzmi : „Człowieku dorosły, po co się rozwijasz?!”. Zasadniczo jestem za rozwojem (obiema nogami, rękami, głową uszami i nosem też), bo niedorozwoju czasami mija i widzi się za dużo samemu  będąc nie-do-końca rozwiniętym czy dorozwiniętym, newermajnd- jak zwał tak zwał. To mój chwilowy kryzys, bowiem słowa generatywność, kryzys wieku średniego, zegar społeczny vs biologiczny, związki małżeńskie, andropauza i menopauza wychodzą mi już bokiem. Tak-co za dużo to nie zdrowo. Jednakowoż byłoby przesadą i wynikiem niedorozwoju właśnie gdybym zanegowała sens tej nauki. Wprost przeciwnie przyprawiła mnie o ogrom wiedzy i ciekawych spostrzeżeń tudzież rozważań o czym będzie jak wrócę do zdrowia.;)
Skoro było niezdrowo to teraz o zdrowiu połączonym  z naszym nastrojem. Oto wiadomość od  mojej Przyjaciółki - Grety studiującej Technologię  Żywności i Żywienia:
 „dowiedziałam sie dziś czegoś co może być dla Ciebie ciekawe. :D że aspartam jest niezdrowy wiadomo od dawna, ale dziś dowiedziałam się, że może powodować depresje!! Jest źródłem fenyloalaniny, która hamuje produkcje serotoniny-hormonu szczęścia. Wiem, że już kiedyś miałaś cos z hormonami, ale może jeszcze kiedyś przyda Ci sie ten aspartam jako ciekawostka :D w każdym razie żadnych słodzików ani jedzenia light;)”
Greta zainspirowała mnie do tego, bym podzieliła się tym z wami co pozwoli Wam dzielić się tym z innymi. Więc przez to, osoby, którym to powiecie w związku z tym, że znają Was, którzy to Wy znacie  mnie, która ja znam Gretę znają i oni i wy zarazem Ową Mą Przyjaciółkę (parafrazując słowa jednego z drów, co by ACTA się nie doczepiła). Zatem powtarzam za Nią- Zero rzeczy light, zero słodzików. ( taaa odezwała się ta, która stosuje dietę CUD!! – je wszystko i czeka aż stanie się cud). Czasami trochę normalnego cukru nie zaszkodzi. Zatem jeśli nie musicie strzeżcie się, bowiem lepiej zapobiegać niż leczyć. Jak zapobiegać?
By była sobie serotonina, która powoduje wzrost szczęścia w naszym organizmie należy sobie jej dostarczyć. Z racji tego, że jest szlachcianką nie przychodzi sama ale do odwiedzenia naszego organizmu potrzebuje tryptofanu (to taki sobie aminokwas. Żeby łatwo nie było egzogenny-pochodzący z zaświatów dla organizmu-z naszego pożywienia). Tryptofan  szczególnie ulubował sobie mleko, sery, banany, soje, mięso i w nich zamieszkał. Generalnie regularna dawka węglowodanów = stabilny nastrój. Do tego zadbaj o szyszynkę ( takie coś ,małe w mózgu), która produkuje melatoninę – gdy jest jej za dużo robimy się ospali. A kiedy robimy się ospali? Gdy robi się ciemno! Eureka! Chciałoby się krzyknąć i wybiec na ulicę od czego powstrzymuje mnie temperatura. Ale wracając do powagi sytuacji- światło! Jasność! niech zstępuje jasność! Reasumując: Światło+węglowodany+aktywność+fajne ludziska = pozytywny nastrój i przezwyciężanie zimowej chandry.
Przesyłam Wam zatem wszędobylny (choć czasami za mało szwędający się) zarazek – uśmiech. Niech serotonina wzrasta!
ściskam ciepło,
Iza :)

środa, 25 stycznia 2012

Coś specjalnie na zimową chandrę i nie tylko! :)

 Ze specjalną dedykacją dla Tych, Którym potrzeba pozytywnych emocji!! Przepis najlepszy,bowiem - szybki, łatwy i przyjemny.  Nie wymaga specjalnych umiejętności. Opatentowany i sprawdzony!


Dzisiejszym postem rozpocznę serię, której celem będzie przekazanie odrobiny słońca, pozytywnych wibracji, albo raczej sposobów na ich uzyskanie. 

1.    Jest coś takiego co daje takie same efekty jak zjedzenie tabliczki czekolady (bądź wypicie jej na gorąco), pysznego ciastka ect. Jeśli ktoś z Was jest miłośnikiem słodkości  to sam wie ile radochy i pozytywnych emocji dostarczają!
Pozytywne emocje. Hmmm… towar pożądany i poszukiwany! Chciało by się krzyknąć UWAGA!! ACHTUNG!! ECT!! POZYTYWNE EMOCJE SILNIE POSZUKIWANE!!  Cóż..jest wiele takich sposobów by je wzbudzić.  A ja znam sprawdzony sposób!! Otóż to bardzo proste. Żyjemy sobie,ale(!) nie sami sobie i z samymi sobą. Tak więc żyjemy z innymi nam podobnymi przedstawicielami gatunku Homo sapiens. Ok., czasami mam wrażenie, że tylko z ludźmi, takie homo bez sapiens. Ale generalnie człowiek człowiekowi do szczęścia jest potrzebny i może je dać drugiemu. Całkiem bezinteresownie. A więc! Panie i Panowie! 

Przed Wami krótki instruktaż:
Gdzie: wszędzie!
Z kim: z drugim homo sapiens :)
Kiedy: o każdej porze nia i nocy
W jakim celu: podniesienia poziomu endorfin, uśmiechu, poczucia, że Ktoś jest obok
Dla kogo: dla każdego!!
Jak często: można codziennie kilka razy dziennie!
Jak to zrobić: podejdź i.... przytul się!!

A tutaj najgenialniejszy z genialniejszych opisów przytulania:
"Przytulanie jest zdrowe. Wspomaga system immunologiczny, utrzymuje człowieka w dobrym zdrowiu, leczy depresję, redukuje stres, przywołuje sen, odmładza, orzeźwia, nie ma przykrych skutków ubocznych, jest więc po prostu cudownym lekiem.
Przytulanie jest zupełnie naturalne. Jest całkowicie organiczne, naturalnie słodkie, nie zawiera pestycydów, konserwantów ani sztucznych składników i ...jest w 100% odżywcze. Przytulanie jest właściwie doskonałe. Nie ma części, które mogłyby się zużyć, ani baterii, które mogłyby się wyczerpać, nie wymaga okresowych przeglądów, niewiele energii zużywa, mnóstwo dostarcza, nie tuczy, nie podlega inflacji, jest wolne od miesięcznych opłat, ubezpieczeń, nie jest narażone na kradzież, nie podlega opodatkowaniu, jest ekologiczne i, ma się rozumieć, zawsze w pełni odwzajemnione." /źródło nieznane/, [w:] " Balsam dla duszy" + opowiadanie " Nie irytuj, lepiej przytul" w tejże. :))

Polecam! :)
Ściskam więc ciepło wysyłając całą stertę pozytywnych emocji,
Iza :)