Zeszłej jesieni, w niezwykle kolorową,
słoneczna i ciepłą sobotę wybrałam się z Towarzyszem Wędrówki
na Babią Górę. To był nasz pierwszy raz – mój w ogóle (wstyd
się przyznać – nie byłam tam wcześniej), a Jego pierwszy...
wychodzący. Do tej pory trasa była pokonywana przez niego... biegiem. Dosłownie. Ktoś by pomyślał "Świr", Świr, nie Świr, ale pozytywny :)
Przechodząc koło ślicznego stawku otoczonego towarzystwem szeleszczących lekko liści i ślicznych drzew, usłyszałam - „Wiesz, pierwszy raz to widzę. Tyle razy tędy przebiegałem, a tego nie zauważyłem..”
Przechodząc koło ślicznego stawku otoczonego towarzystwem szeleszczących lekko liści i ślicznych drzew, usłyszałam - „Wiesz, pierwszy raz to widzę. Tyle razy tędy przebiegałem, a tego nie zauważyłem..”
Dobra metafora - pomyślałam. Chyba tak funkcjonujemy. Biegamy,
spieszymy się. Byle szybko, mocniej, więcej, bardziej. Byle jak. I
w zasadzie może nie będzie w tym nic złego o ile nam to pasuje, a
nasz cel nie stał się naszym nosem, który będzie zasłaniał nam
wszystko i wszystkich dookoła. Nosem, na którym skończy się pole
widzenia, a droga będzie usłana trupami.
Czasami trzeba chciec i umiec się
zatrzymac. Rzucic wszystko w cholerę i życ. Tak jak powiedział
jeden z pacjentów w trakcie moich praktyk: „Żyjemy tak, jak
myślimy”.
By umieć zwolnić, zatroszczyć się o
to i o tych, którzy są ważni. By wiedzieć, że startuje się w
dobrych zawodach, biegnie się po właściwej ścieżce. Bez trupów
i tak, że zauważa się tez te stawy, tych ludzi i to piękno, które
otacza.
By biec tak, by zawody zakończyć w dobrym stylu.
Powodzenia sobie i Wam,
Iza :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz