środa, 30 stycznia 2013

Spotykani na chodnikach


Zapytałam Babcię czy będąc w moim wieku myślała o starości. Odpowiedziała: Wiesz, wtedy się chyba o starości nie myślało..

Starzy Ludzie sprzedający kwiaty z parapetów własnych domów.
Przykryci kawałkiem niebieskiej foli, by zakryć się przed deszczem i zimnym wiatrem. Ze zmarszczkami, ziemistą cerą i przenikliwym spojrzeniem, w którym ukryty jest ogrom doświadczeń nam niepoznanych. Ich ręce pomarszczone, zgrabiałe, niekiedy twarde od ciężkiej pracy, są wyrazem czasu, który upłynął. Ich przenikliwy, przeszywający Cię od stóp do głów wzrok, mówi: "ciesz się młodością, jest taka piękna" i sprawia, że cisną ci się do oczu łzy współczucia, podziwu, a może świadomości, że oni kiedyś byli jak my – silni, energiczni, pełni zapału, kreatywni?
Wielu z nich nic nie pozostało. Jedynie 500 zł na miesięczne utrzymanie. Dla nich apteka jest tak jak dla mnie zakupy w Mango – chciałoby się pójść raz w miesiącu i kupić to, co trzeba. Ale to porównanie chyba jest wbrew pozorom jeszcze bardziej tragiczne i co najmniej nie na miejscu. Ja obejdę się bez jakiejś szmatki, poza tym i tak wolę lumpy. Zewnętrzne rzeczy, jak i jedzenie krewetek, kawioru (którego smaku tak czy siak nie znam) czy innych wykwintności koniecznością nie są, wprost przeciwnie – bywają zbędne i nie ganiam za nimi. Leki dla niektórych koniecznością niestety są. Ale trzeba obejść się smakiem na dłuższe życie i lepszy stan zdrowia. Nie dla psa kiełbasa, nie dla chorych leki. W pakiecie jednak na urozmaicenie czasu mogą dostać kolejki i konieczność w nich czekania, bo podobno nie mają nic do roboty. No i cholera o to chodzi! Mieć nic nie powinni! Siedzieć w ogrodzie, rozpieszczać wnuki i ścinać kwiaty do wazonu! Ale ostatecznie można leki wykupić i zamarznąć zimą lub cały miesiąc jeść ziemniaki z kefirem bo wnuczek ma urodziny i chociaż 20 złotych… Pieprzona niesprawiedliwość. Przeraża mnie ta rzeczywistość jak cholera! Pieprzony świat popieprzonych wartości; kultu siły, władzy, pieniądza i seksu. Materializm, panseksualizm, wieczna młodość (o zgrozo! Plastikowych 20-stek i 50-tek wypchanych silikonem i botoskem). Żyć, nie… no właśnie.. umierać. A podobno trzeba i podobno my tez zmarszczki mieć będziemy. Wizja ta wydaje się być w dzisiejszych czasach katastroficznie nieprawdopodobna i odległa o lata świetlne, a jednak. Nie chodzi mi o to, że teraz należy przywdziać powłóczyste spódnice, położyć się na katafalku i powiedzieć: „pora umierać” jak Szaflarska w „Porze umierać” ( o ironio. FILM SERCEMPOLECAM!). Żyjąc teraz i tu, ciesząc się tym, że żyć możemy, nie zapominajmy o tych, dzięki którym tu jesteśmy i którym zawdzięczamy przecież tak wiele.

Dla mnie o wartości człowieka stanowi szacunek dla jego spracowanych rąk (kto go nie ma, niech nie staje mi na drodze, bo psychopatyczna część mnie obudzi się, a sceny mogą być gorsze niż serwowane przez Lectera). Szacunek - to przede wszystkim.
Pisząc to czuję na swoich rękach dotyk dłoni moich dziadków. Czuje jakby te pomarszczone ręce, z żyłami na wierzchu trzymały moje dłonie w swoich, jak ściskały kiedy składałam życzenia, kiedy rozmawialiśmy, oglądaliśmy zdjęcia. Pamiętam też chłód Jednych Dłoni, których już nie dotknę. Był to chłód ciała, ale przez nie czuć było ciepło serca, które biło już w Innej Rzeczywistości.
I zastanawia mnie, a przy tym serce pęka i cholera bierze, skąd ta obojętność, stygmatyzacja, marginalizacja elity czasów?! Spychanie ich na dalszy plan. Bo nie wyrobią 300% normy, nie pociągną dwóch etatów czy nie przyniosą wypłaty rzędu ponad 2 tysiaki z hakiem. No i co? Wypada, nie liczy się. Tak mało czasami dostrzegamy i uciekamy od nich. A świat bez dziadków byłby zupełnie szary, bezwartościowy, mało kolorowy. Nie pachniałby truskawkami i ciastem ze śliwkami. Filiżanka z Jej dzieciństwa nie przypominałaby o Niej każdego ranka podczas picia kawy, a dzielenie się doświadczeniem i mądrością nie kształtowałyby mnie i nie sprawiły, że trafią oni do pocztu Wzorów i Autorytetów. Niewypowiedziana wdzięczność, której słowami wyrazić się nie da,którą trzeba pokazać i wyrażać pamięcią.
Ale czasami mam wrażenie, że pokazanie tego boli, bo niejednokrotnie łatwiej jest brać niż z siebie dawać – cholernie przykre i niewdzięczne przyzwyczajenie i styl życia dzisiejszych czasów związany z walką o przetrwanie. I wcale nie chodzi o siedzenie i umartwianie się, jak wspomniałam, ale radość bycia z Nimi, póki są.

Wystarczy trochę pokochać i nie chcieć stracić na zawsze. Docenić spracowane ręce, dystans i cięte riposty. Kochać. :)

ściskam ciepło
Iza ;)