środa, 26 marca 2014

Możesz więcej niż myślisz - możesz biegać pod.. ziemią! :)

Ekscytacja

Nie codziennie zjeżdża się pod ziemię. Fakt. To nie pierwszy raz, ale cieszę się jak dziecko cukierkiem. Główną atrakcją – X edycja Podziemnego Biegu Sztafetowego w Kopalni Soli, w którym mój K. stanowi 1/4 zespołu gospodarzy Klubu Biegacza LOK Bochnia. W pakiecie Dzień Kobiet spędzony razem.

Pożegnanie ze słońcem

Taka kolej rzeczy i tak świat stworzony – pod ziemią nie ma słońca. Najchętniej zamknęłabym je w pudełku i otwierała w każdej chwili, gdy zacznę za nim tęsknić. Ubolewam nieco, jednak zbliżające się wydarzenie wydaje się być wartym tej rozłąki. Impreza zaczyna się co prawda już w piątek, jednak my zjeżdżamy w sobotę rano. Kraty się zamykają. I w dół. W ciemności. W windzie z samymi biegaczami. Myślę – nieźle się zapowiada.

Wstępna eksploracja i znaczenie terenu

Jesteśmy pod ziemią. W komorze Warzyn gwara, śmiech, muzyka i energia wypełniająca każdą cząsteczkę przestrzeni i nas samych. Panowie odbierają co trzeba, witają się z Organizatorami i idziemy zostawić swoje rzeczy, tym samym zajmując sobie miejsce by po kilkunastu godzinach oddać się w objęcia Morfeusza. Odnajdujemy tez Rafała (1/4 sztafety), który przyjechał już wczoraj. Panowie zgodnie oznajmiają: czas objąć strategię. Okazuje się, że Kaplica św. Kingi to miejsce gdzie spędzę najbliższe godziny obserwując i kibicując Tym, którym udało się dostać pod ziemię by tutaj zmierzyć się z sobą, z czasem, ze zmęczeniem. Trzeba bowiem zaznaczyć, że nie każdy może uczestniczyć w Podziemnym Biegu. Startować może 60 sztafet, z czego 10 sztafet to drużyny, które w ubiegłym roku zajęły miejsca 1-10, kolejne 10 – przyjeżdżające na indywidualne zaproszenie Organizatora. Zostaje więc do rozlosowania 40 sztafet ze… 186 zgłoszonych! W tym roku Organizator zaprosił pięć dodatkowych ekip, które wyjątkowo nie miały szczęścia w kilku ostatnich tego typu „loteriach”.

Czas... start!

Panowie lokują swój punkt operacyjny, przygotowują się kompletując na sobie ostatnie części biegowej garderoby. Zaczyna się. Burmistrz wita, zbiera brawa, zawodnicy ustawiają się do wspólnego zdjęcia. Pstryk. Już jest. Teraz pierwsi ze sztafety gromadzą się w Kaplicy św. Kingi by zrobić „pre-start”. Medialny. Do filmiku. Teraz ponownie na start. Sztafety ustawiają się w wyznaczonych miejscach by rozpocząć bieg. Zawyła syrena. Zaczęło się. Pierwsza (sztafetowa) para Jarek - Krzysiek ustawiona i zmobilizowana. Zrobili swoje okrążenia. Czas na Rafała i Adriana. Chłopaki robią swoją robotę. Każdy daje z siebie 300%. Patrzę, podziwiam, chylę czoła i myślę – szczęściara w otoczeniu takich Mężczyzn.

„Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą!”

Co chwilę wymiana informacji – jaki czas, jak forma. Co lepiej, co gorzej. Nie ma tu przypadków i spontanicznych akcji. Wszystko jest zaplanowane i skoordynowane. W międzyczasie wypad na posiłek, kawę/herbatę, szybkie odświeżenie, regenerację, oddanie się w objęcia Morfeusza choć na krótką chwilę. Kontuzja Adriana. Zmiana planów. Kolejna strategia. Czas na zmianę taktyki. Szybka kalkulacja sił i zysków daje konkretne wnioski – teraz biegamy parami na przemian nie po 3, ale po 2 okrążenia. Jest. Udaje się. Chłopaki robią swoje, pracują nogi, mięśnie, umysł. Z pozycji obserwatora wygląda to równie ciekawie – gdzieś łóżko faworytów do masażu, karimata, śpiwór, butelki z izotonikami, Panowie zakładający Cepy (certyfikowane medycznie skarpety kompresyjne firmy CEP ) i zmieniający koszulki. Co jakiś czas unosi się zapach maści rozgrzewających czy chłodzących, gotowanych warzyw, makaronów i sałatek przygotowanych przez biegaczy, którzy byli ulokowani obok nas. Endorfiny, trochę kortyzolu, dobry humor, ciekawość, zmęczenie, duch walki, ekscytacja wypełniają przestrzeń dookoła. W głośnikach muzyka, oklaski i okrzyki dopingu. Co za klimat! Mijają godziny, kolejne kilometry. Nikt nie daje za wygraną. Zbliża się koniec. Podjęcie decyzji, kto kończy sztafetę. Pada na Rafała. Ostatnie minuty, sekundy, odliczanie – ..5,4,3,2,1.. zawyła syrena. Zatrzymuje się czas, a z nim biegacze. 12 godzin biegu za nimi. Oklaski, gratulacje i przede wszystkim.. szczęście! Nie trzeba być wytrawnym obserwatorem by zobaczyć na ich zmęczonych twarzach niesamowite szczęście i satysfakcję – robota wykonana, plan też! Zwycięstwo całej sztafety i każdego z osobna. Tutaj nie ma przegranych i zwycięzców. Chapeau bas! Wszyscy udają się na prysznic, normalny (w końcu!) posiłek i świętowanie. Rozmowy trwają jeszcze do późnych godzin nocnych. Trudno się dziwić. Rano pobudka i oczekiwanie na ogłoszenie wyników, wręczenie medali, rozlosowanie nagród i.. w górę! W kierunku słońca!

Refleksji dodatkowych… kilka

Bije z tego jakaś niezwykła energia. To była Kopalnia inna niż znana mi dotychczas. Pierwsze wyobrażenie i pierwotna funkcja – miejsce ciężkiej pracy rzeszy górników. Druga, której bezpośrednio doświadczyłam, to Uzdrowisko i miejsce dyskoteki z młodości. Nie pierwszy raz uczestniczę w wydarzeniu sportowym, jakim są biegi. W roli kibica oczywiście, ale czegoś takiego jeszcze nie doświadczyłam. Nagle, raz w roku, w przeciągu chwili, na dwa dni, podziemia Bochni stają się centrum życia biegowego. Energiczna muzyka rozbrzmiewająca z głośników dodaje uroku i smaku. Wspaniali ludzie, rewelacyjna organizacja! Kiedy patrzę z boku stwierdzam, że to jeden z tych sportów, gdzie zawodnicy nie są sobie wilkami, gdzie rywalizacja rozgrywa się tylko w głowie biegacza – walka z samym sobą. Dzielenie się wrażeniami, planami treningowymi, doświadczeniami. Nikt nie ma interesu by o czymś nie mówić, coś ukrywać. To trochę jak grono dobrych znajomych, z tą różnicą, że z jednymi można spotkać się na kolejnej imprezie, z niektórymi to będzie jedyne spotkanie. Uwielbiam spotykać ludzi, doświadczać i obserwować nowe dla mnie wydarzenia, cieszyć się sukcesami bliskich osób. Jeśli tylko będzie możliwość – na pewno chciałabym tam wrócić…