środa, 27 listopada 2013

Hou, hou, hou.. czyli zabij się na choince

Fakt, śniegu w Lublinie nie doświadczysz, ale czy śnieg jest jedynym wyznacznikiem świąt? Nie muszę sięgać pamięcią daleko wstecz, by przypomnieć sobie bezśnieżne, deszczowe wieczory wigilijne. Fakt, może niebo płakało bo więcej na świecie osób pokroju Ebenezera Scrooge'a. Śnieg nie powie nam, że zbliżają się święta. Za to witryny sklepowe – jak najbardziej.

Wigilia zaczyna się już 2 miesiące wcześniej, kiedy to z półek znikają szybko znicze i chryzantemy. Nie mogą one stać wiecznie. Wszyscy Święci mieli już swój bal. Teraz scena należy do kogoś innego. Panie ekspedientki szybko więc czyszczą witryny i półki sklepowe, bo handel nie lubi zastoju i opóźnienia. Klient ma przecież swoje potrzeby. Trzeba wpływać prowadząc za nos i oko, a rękę kierować po portfel wypełniony po brzegi kartami kredytowymi, na widok których oczy kasjerek świecą się jak pięciozłotówki. Choć im w zasadzie to wszystko jedno.
I żeby choć było w tym trochę zdrowego dozowania. Nie. Nie może być. Zaryłbyś o ziemię i zęby zbierał po wszystkich piętrach galerii, bo choinki wyrastają jak grzyby po deszczu. Wszędzie unosi się swoisty ciepły klimat, kolorowe ozdoby, ozdoby świecące kolorami tęczy [sick!]. Wystawy okupowane są nie tyle aktualnymi czerwonymi przeróżnościami w związku ze świętem pewnego M. który nie mieści się w kominie, ale w którego dobre serce nadal wierzę -w końcu M. nie jedno ma imię. Na wystawach jest już wszystko. Wejdziesz, ubierzesz rodzinę, psa i kota, przyodziejesz się w fikuśne łańcuchy choinkowe i można świętować.
Zgadzam się, jeśli ludzie mają trochę oleju w głowie to i zakupy zrobią wcześniej niż w Wigilię, a nie ogólnie rzecz biorąc „rzucą się w ostatniej chwili, póki siły w płucach w czasie biegu do kasy i ile kręgosłup wytrzyma stojąc w kolejce kończącej się na drugim końcu marketu”. Nie zrozumiem jednak zniczy zamienionych nieomal bezpośrednio na choinki. I o ile jestem to w stanie wytłumaczyć teoriami i mechanizmami, idei „wigilii i magii świąt w połowie listopada” nie zrozumiem. To jest trochę ciężkostrawne.

Mam jednak nadzieję, że duch świąt i ich sens obudzą się na czas. Nie za wcześnie, nie za późno. Że to, co jest istotą Tych Dni będzie wtedy jedynie „reaktywowane”, a trwać będzie przez cały rok.

sobota, 9 listopada 2013

Ciężko jest być dziś kobietą



Ciężko jest być dziś kobietą. Podobno. Z racji, że blog jest także miejscem wyrażania, albo przede wszystkim, swoich poglądów, niniejszym to uczynię.
Otóż.. uwielbiam być kobietą! Pławię się tym, chełpię i piję wielkimi łykami jak sok pomarańczowy! I niech spalą mnie na stosie wszystkie feministki czy tez inne kobiety, które myślą, że muszą myśleć tylko jak facet, postępować jak dama (o zgrozo!), wyglądać atrakcyjnie i tyrać jak wół. No tak, też bym się chyba załamała na waszym miejscu i zastanawiała się czy usiąść na kozetce Freuda czy może kogoś z Gestalt. A może u kogoś kto popracuje trochę nad moimi schematami poznawczymi i.. ogólnie rzecz biorąc pomoże zmienić tok myślenia.


Myślenie jak facet.
A dlaczego nie? Do niedawna myślałam, że rozumuję tylko i wyłącznie jak Towarzysze Płci Pięknej. Cóż. Różnie bywa. Mam o tyle łatwiej, że pomimo iż miewam przejawy bycia 200% kobietą w sposobie myślenia, to uważam, że z natury swej często rozumuję jak Facet. Nic w tym złego. Jak i nic złego w tym by myśleć jak kobieta. Ale czasami to masochizm. Czysty masochizm z elementami zachowań autodestrukcyjnych. No cóż, właśnie z tej odmienności sposobów myślenia wynika wiele sporów, anegdot i żartów. Z racji zawodu, który mam nadzieję wykonywać, wiem, że te różnice są i będą. Wiem też, że słowo – myślenie jak kobieta/mężczyzna często są tylko stereotypowymi określeniami pewnych charakterystyk. I tego się trzymajmy. Nie ujmuje to mojej kobiecości, że czasami łapię jak Oni.

Postępowanie jak dama.
A jakże! Co z Wami Panie, Kobiety Kochane? Jeśli postępowanie „jak dama” budzi u Was upór i oburzenie – wybaczcie – nie rozumiem, żegnam. Ludzkość szybko wyginie, a dinozaury znów wrócą i zacznie panować szeroko rozumiane prawo dżungli. Cóż, co kto woli. Szacunek dla siebie i innych, zasady, kręgosłup moralny, umiejętność zachowania się to minimum. Absolutna podstawa. Jeśli to za dużo – wybaczcie nie-damy– nie chcę żyć na tej planecie ani chwili dłużej.

Wyglądać atrakcyjnie.
Mój śmiech rozlega się szeroko. Oczy nie wierzą i rozum pojąć nie może! Świat oszalał. Kobiety oszalały. Oczywiście – lepiej chodzić w pomiętych swetrach, włosach, na których warzywa na patelnię upiekły by się w 3 minuty, paznokciami jak po codziennych robotach w ogródku, zarostem, seksownym wąsikiem i łydkami z buszem afrykańskim. W zasadzie ludzie mają różne fetysze. Kto jak kto, ale ja powinnam chyba o tym pamiętać... Jedni lubią mandarynki inny truskawki. O gustach się nie dyskutuje. Myślę, że każda kobieta ma takie dni kiedy w ogóle nie czuje się atrakcyjna. Kiedy szczytem jej osiągnięć i ambicji jest założenie jakiejkolwiek wyciągniętej koszuli i święty spokój. Jednak nie bez powodu płeć nasza nazywana jest piękną. I niech mówią co chcą – każda kobieta lubi i chce czuć się atrakcyjna. Żeby stać się taką dla innych musisz być taką dla samej siebie, bo żadne komplementy i wypruwanie strun głosowych Twojego faceta nic nie pomoże. I sam w końcu uwierzy, że ma nieatrakcyjną laskę. Poza tym panowie – dla Was to może oczywiste, ale kobiety tak mają – czasami lubią i muszą usłyszeć, że są piękne i atrakcyjne dla Was. (Podpowiadam dla dobra ogółu.)
Lubię czuć się atrakcyjnie, co przekłada się po prostu na dbanie o siebie. Fakt, pewnie wychodzi raz lepiej raz gorzej. Raz Fiona raz skrzyżowanie Szreka z Frankensteinem, ale cóż. I niech puknie się w łeb ta, która płacze nad tym, że mamy być atrakcyjne. Mi nikt nie każe. Ja chcę. Po prostu i przede wszystkim – najpierw sama dla siebie. Poczucie bycia atrakcyjnym, dbanie o siebie to kwestia indywidualna. Kto chce – korzysta, nikt nikomu nie każe. Nie lubię tylko spotykać na ulicach zapuszczonych Frankensteinów ze spuszczoną głową i miną kamieniowanego męczennika. Pokaż mi kobietę, która nie chce być atrakcyjna, a poprawisz mi humor jeszcze bardziej. (uwaga! Atrakcyjność to nie podążanie za modą, lansowanymi „ideałami” - gwoli uniknięcia nieporozumień)

Tyrać jak wół.
Tak, zdecydowanie większość kobiet obecnie ma źle. Hasło tyrać jak wół napisała pewnie dziewczyna/kobieta, dla której konieczność posprzątania i ugotowania wody na herbatę jest wysiłkiem porównywalnym w wyjściem na Giewont w szpilkach. Może trywializuje, ale dzisiaj,w piękny sobotni dzień, sprzątając pokój uświadamiam sobie, że tak, lubię ten klimat soboty – pranie, sprzątanie, obiad i piękne popołudnie. I nie twierdzę, że mam to robić w przyszłości sama. Skoro ktoś „poślubuje” miłość i wierność – to niech wiernie pomoże myć okno albo zajmie się innymi rzeczami. Wszystko rozbija się o podział obowiązków i to czy my dajemy sobie prawo do odpoczynku i szanujemy się w związkach. Kobieta pracująca? Dla mnie brak pracy to zwijanie się. Chwała Panu, że mój Mężczyzna będzie, mam nadzieję, wspierał mnie w moich planach zawodowych. Kobieta chce zająć się prowadzeniem domu i w ten sposób realizować swój etat? Proszę bardzo! Z trójką dzieci to na serio wyzwanie i ciężka robota. Jeśli lubi się to co się robi, albo to akceptuje – cóż, będzie łatwiej. I nie oszukujmy się – nie tylko kobiety tyrają. Jednak ze szczerego serca, empatycznie współczuję kobietom, które uwikłane są w patologiczne związki, a ich faceci to łajzy i obiboki potrafiące jedynie trafić palcem w nos i przełączyć kanał w telewizorze. Niech zacinają się choć rozporkami.

Sukienki.
Zwiewne, lekkie, klasyczne, eleganckie. Spódnice, spódniczki, sukienki, sukieneczki. Uwielbiam. Spodnie też – są wygodnie i praktyczne. A feministki? Niech chodzą w garniturach, pod krawatem promując brak życia dla Życia. Albo lepiej nie. Znienawidzę garnitury i krawaty, które tak uwielbiam.

Mężczyźni. Nie Dziewczyźni.
Lubię ich. Zdecydowanie to dobra płeć. Dogaduję się i lubię ich towarzystwo. Czasami z nimi lepiej niż wśród masy wygłodniałych i żądnych Twojej krwi, potknięcia się czy plamy po kawie na bluzce kobiet. Luz, dystans, siła, bezpieczeństwo. Tak, mężczyźni to zdecydowanie udane Dzieło Pana Boga. ;) Pozdrowienia dla tych, których pisze się przez duże M. ;)


I niech mnie feministki czy kobiety spalą na stosie. Nie dbam o to. Jestem kobietą. Dobrze mi z tym. Mam swój sposób myślenia, staram się postępować jak dama i pracować.


wtorek, 5 listopada 2013

Cmentarny obwarzanek

W ostatnich dniach, jak to zostało nazwane – grobbingu, uprawiam helling. I nie chodzi tu o to, że napełniam balony helem, by później sprzedawać je koło cmentarzy w pobliskich miejscowościach. Rzeczywistość, jaką zastałam 1-go listopada przeszła moje najśmielsze oczekiwania i zastanawiałam się – czy to już obłęd? Czy może paranoja? Bo na pewno nie miłość i nie kochanie.

Nie od dziś wiadomo, że komercja jest wszędzie. Pieniądz zdominował świat, głupota ludzka nie zna granic, a dźwignią handlu, podobnie jak i matką wynalazków, jest potrzeba i.. wygoda ludzi. Poniżej kilka refleksji z 1-go listopada – Dnia Wszystkich Świętych, będącego uroczystością obchodzoną w Kościele Rzymskokatolickim ku czci Wszystkich Świętych.

1. Grobbing - słowo związane jest z typową dla Polski tradycją odwiedzania grobów bliskich i dalszych zmarłych. Czynność, której każdy doświadcza raz czy dwa w roku – od grobu do grobu, świeczka, zapałki, kwiatek. Ploteczki, rodzinne buziaki na powitanie itd. Do tego kiełbaska, balonik z helem (niedługo może jeszcze stoisko z trunkami wyskokowymi coby kiełbaska się lepiej przyjęła). To wszystko okraszone nie refleksją nad życiem, nad tym co jest „później”, anegdotami i wspominaniem bliskich, ale nad plotkami, nieistotnymi komentarzami dotyczącymi zarówno wyglądu innych ludzi jak i grobów, bo te muszą być w swym wyglądzie bezkonkurencyjne i bić na głowę tysiące pozostałych. Chwała, gdyby to miało coś z dbania o pamięć osoby i miejsce jej spoczynku nie tylko raz do roku.

2. Looking – trzeba przecież patrzeć! Co nowa sąsiadka ma na sobie, ile zniczy przyniosła i jakie kwiaty. A czy Kazio kupił mniejsze czy większe chryzantemy, bo w zeszłym roku to się nie popisał. A ta jego żonka! Phi! W szpileczkach z różową panterką - jak miss łorld! Wstydziłaby się w świętym miejscu pokazywać, że na panterki ma pieniądze i tak „ladaczy” sacrum. Trzeba też i siebie zaprezentować by inni mogli popatrzeć – więc nowe futro, kosmetyczka, masażystka, sauna, solarium, make up, manicure, pedicure, dupure. No i samochodem trzeba zaparkować niemal przy grobowcu, a niech wiedzą, że się ma! W zasadzie 1 listopada to, jak mówił w swoim poniedziałkowym felietonie Tomasz Olbratowski – Święto Kobiet, Prawdziwe Święto Kobiet! Nie będę tego rozwijać – Pan Olbratowski zrobił to jak zawsze w wielkim stylu, stąd nie śmie komentować, jedynie odsyłam i polecam.
http://www.rmf.fm/movies/show,1642,prawdziwy-dzien-kobiet-04-listopada.html

3. Cmentarny obwarzanek, kurczak z rożna, odpustowe słodycze – Każdy z nas wie jak to wygląda. Wyjazd rano, grobbing tu, grobbing tam. W końcu człowiek głodnieje – samym dymem z lampek się nie naje, Biedronka i Tesco zamknięte, kanapki na drogę nie zrobione - żona zaspała. Cóż – nie martw się obywatelu! Otóż przenośna sieć gastronomiczna zatroszczy się o Ciebie, bo wiadomo – człowiek głodny – człowiek zły! Tak więc można na chodniku, i niemal przy wejściu na cmentarz, zastać Panie sprzedające obwarzanki, które niekiedy swą ofertę poszerzają o soczki w kartoniku i napoje energetyzujące - coby grobbing uskrzydlał. Jeśli jednak znajdą się miłośnicy konkretniejszej strawy będzie coś i dla nich – kurczak z rożna, a dla dzieci (małych i dużych) słodycze – do wyboru do koloru.

4. Malusińscy – niechże i oni mają coś tego dnia oprócz skakania po grobach i „nudnego zapalania lampek” (choć moja kuzynka patrząc na 3 knoty palące się w zniczu powiedziała – patrz Izia, wygląda jak Myszka Miki. Więcej takich dzieciństw!). Potrzeba nie tylko matką wynalazków, ale też dźwignią handlu – oto na pomoc rodzicom, którzy nie mogą już ogarnąć dzieciaków, albo chcą „przekupić je na jeszcze godzinę grobbingu” przychodzi hel. Balony dmuchane helem, sam hel. Hel do gadania, do balonów – szkoda, że mózgu napompować się nie da. Rodzice wiele zrobią, by mieć spokój czy rozpieścić swoją pociechę, która dumnie kroczyć będzie chodnikiem, a na twarzy rodziców przyklejona będzie karteczka – mogę kupić dziecku na co ma ochotę, ma szczęśliwe dzieciństwo i balona. Niestety jednak tutaj co rozważniejsi rodzice stają się ofiarą. Bo kiedy 2 latek zobaczy heloł kiti latające w powietrzu, może być słyszany w promieniu kilku kilometrów. Co oczy widzą, tego sercu żal i masz babo placek.

5. Na fajkę zawsze jest czas – czy to trawka na cmentarzu koło innych grobów czy jakkolwiek – czas na bucha zawsze jest. Nawet i sędziwa Babcia zatęskni za nikotynowym sztachnięciem czy też będzie musiała odreagować, bo Kowalczykowa, stara jędza, zrobiła sobie nowe krzesełko przed nagrobkiem.


O tempora! O mores! - to zawołanie towarzyszy mi ostatnio bardzo często i jest wyrazem ubolewania nad kondycją współczesnych przemian, obserwowanych zachowań, spostrzeżeń,zasłyszanych słów, zobaczonych gestów. Jest źle. Zapominamy o tym co najważniejsze, pławimy się w zabawkach współczesności, obwieszamy się złotem tracąc to, co jest często istotą. Odziani w najnowsze szaty uprawiamy grobbing zajadając się przy tym kurczakami z rożna i obwarzankami, w rękach trzymając balonika z helem. Nie wiemy komu palimy świeczkę, nie potrafimy wspomnieć bliskich i poczuć ich obecność. Nie wiemy kto jest naszym świętym patronem. Wegetujemy.
Brak nam ciepłych spojrzeń, czułych gestów. Za mało kochamy, oddalamy się, by szybko się zdystansować, by nie czuć. W gonitwie za Bóg jeden wie czym, nie potrafimy znaleźć równowagi i czasu na to, co na prawdę ważne. W gonitwie za balonikiem i cmentarnym obwarzankiem.

niedziela, 2 czerwca 2013

Księżniczka i rycerz.

Ona piękna i uwięziona w wieży, przerażona wizją spędzenia tam całego życia w samotności, patrząc tępo w dal nagle zauważa Jego. Pędzi do niej na białym koniu, ona spuszcza warkocz pleciony ze złotych włosów. uwalnia ją, ślubuje że nie opuści, że zostanie jej rycerzem na zawsze a ona jego księżniczką i będą żyli długo i szczęśliwie. 

Bajki o księżniczkach i rycerzach na białym koniu można wrzucić do lamusa, szczególnie kiedy ma się (jeszcze) 21 lat i trzeba wydorośleć, albo przynajmniej zacząć (tak mówią, w sumie też tak uważam dodając – dorosłość i normalność to zwykłe życie przyprawione odrobiną szaleństwa). Bo czy miłość romantyczna jest dobrym rodzajem miłości? Czy tu nie chodzi po prostu o miłość samą w sobie?
Dodawanie „romantyczna”, „braterska” nigdy nie odda głębi tego słowa. Nie wynika to z mojego braku romantyzmu czy zrażenia się do wizji miłości romantycznej, której nie uważam za rodzaj miłości prawdziwej czy w ogóle prawdziwą samą w sobie (właściwie to jak ją definiować? dla każdego w prawdzie może znaczyć coś innego ta owa romantyczna). Zlepkiem luźnych refleksji niechże więc będzie ten post zainspirowany demotywatorem:

http://demotywatory.pl/4141939/Rycerskosc-jeszcze-nie-umarla

Jednak prawdą jest, że rycerskość obecnie mocno trzymana jest na uwięzi. Tłamszona, gnieciona. I nie dziwcie się Panie, że rośnie nam pokolenie narcyzów alfa, a elementarne oznaki rycerskości są naturalnie tłamszone i wyrzucane z repertuaru zachowań, bowiem nie zawsze się to opłaca. Adaptacyjnie. Taka o. funkcja przystosowawcza w walce o przetrwanie ich jak i pokolenia. (Zaznaczam, że winą nie można tu obarczyć Pań w 100%, w ogólne nie chodzi też o jakieś konkretne obarczanie winą w tym miejscu. Na obecny kształt Kobiet i Mężczyzn składa się wiele czynników).


Panowie jednak niech nie spoczywają na laurach i nie usprawiedliwiają się feministycznym zboczeniem (wszak nie wszystkie kobiety są feministkami, a nazywanie tak każdej,  rzucając przy tym „przecież jesteście za równouprawnieniem” itd., może się dla Was źle skończyć). Przybranie gburowatego i prześmiewczo – ironicznego stanowiska może być dla Was też opłakane w skutkach. Szczególnie, gdy traficie na kobietę, która do feminizmu ma zdrowe podejście.
Usłyszałam/przeczytałam też ciekawą „wymianę zdań”, która, myślę, już obiegła Internet: (parafrazując)
Kobieta z wyrzutem: Dzisiaj nie ma prawdziwych dżentelmenów. W odpowiedzi usłyszała: Być może dlatego, że nie ma już prawdziwych dam.


I cóż, nie będę bronić kobiet. To prawda. Tak jak i prawdziwego faceta ze świecą szukać tak i prawdziwej damy w obecnych czasach ciężko uświadczyć. 
Zaczyna to momentami przypominać spór o powszechniki. Panie żalą się, że szukają chłopów pytając i rozpaczliwie wołając za Danutą Rinn: „Gdzie Ci mężczyźni, prawdziwi tacy, na miarę czasów?”. Panowie żalą się, że ciężko doświadczyć kobiety na poziomie, której można otworzyć drzwi, kobiety z godnością i szacunkiem do samej siebie. I Zgadzam się. Świat cierpi na kryzys męskości i kobiecości, gdzie niejednokrotnie kobiecość sprawadzana jest do seksualności i photoshopowego piękna, a faceci przybierają płeć dziewczyzn zakładając przyciasnawe spodnie albo prezentując postawę narcyzów alfa.
Jedno jest pewne. Epoka księżniczek i rycerzy na białych koniach wyciągających je z wierzy, którzy żyli długo i szczęśliwie być może minęła, być może nie. Zależy.  

Wersja "idealna"/"normalna" skrojona na miarę naszych czasów, osadzona w rzeczywistości w skrócie opisana:
Przede wszystkim Facet, który się ceni, a przede wszystkim ceni Kobietę, która jest dla niego damą będzie rycerzem, a ona księżniczką. Wybiorą oni najlepsze cechy owych lamusowych postaci i osadzeni mocno w rzeczywistości będą też marzyć. Będą snuć plany i marzyć o wspaniałych krainach, cudownych chwilach, które będą ich udziałem. Ona pozwoli otworzyć sobie drzwi, zaprosić na randkę, podać chusteczkę, odwieźć do domu, a on nie będzie się bał tego zaproponować przerażony wizją liścia, wyśmiania tudzież innych z tego repertuaru. I nie będzie w tym nic nie tak, nic z serii "bo chyba nie wypada".  On będzie otwierał drzwi, całował na dzień dobry i dobranoc, przed wyjściem do pracy i po powrocie też. Znajdą oparcie w swoich ramionach, pocieszenie w mocnym uścisku. Ona przygotuje obiad  doprawiony miłością wychodząc poza schemat wyzwolonej kobiety, która do kuchni przychodzi tylko po oliwki i wino , bo jada na mieście.  Będą dla siebie wsparciem, kiedy będzie źle, będą mieć udział w szczęściu każdego z nich. Kłócić się, rzucać talerzami czy tam czymkolwiek i później godzić również. Budować codziennie na nowo ten most, który ich łączy. Będą chodzić za ręce i wybiją sobie z głowy idealne wizje lukrowanych chwil i samych wisienek na torcie. Łzy też będą i tęsknota i złość, ale te zamiast rozwalać będą umacniać. Nie będą przy pierwszej lepszej okazji wymieniać na nowy, lepszy model. Będą pracować nad tym co się psuje. I nie jest to wizja idealna. To obraz budowania relacji opartej na szacunku i miłości. Nie tej, która objawia się motylami w brzuchu, ciągłymi uniesieniami, atrakcyjności fizycznej ,ale tej, która jest mocna, radzi sobie z trudnościami. Tej, która wymaga dania części siebie drugiemu, schowania w kieszeń swojej dumy, wybujałego ego, spełniania tylko swoich zachcianek, życia jak wolna amerykanka. Uczy patrzeć i odczytywać potrzeby, pragnienia, radości i smutki drugiego, ale też uczy komunikowania i mówienia o swoich. Uczy zaufania, wierności i odpowiedzialności. To tez realizacja swoich pasji i zainteresowań, wyrażanie siebie i swojej przestrzeni. Wyjście na piwo z kumplami czy na spotkanie z przyjaciółkami. To kwestia komunikacji i tego na ile traktujemy związek w kategoriach "mój", a nie ile w kategoriach "nasz". To tak jak z tangiem  - potrzeba dwojga. I nie ma w tym nic nie-męskiego i nic nie-kobiecego, nie-rycerskiego/księżniczkowego na miarę naszych czasów. Przeciwnie.


Przepisu na idealny związek nie ma. Ba! Idealnych związków nie ma! Sposobów jego budowania i umacniania jest tyle ile jest par. Ale to też nie był temat posta.. w sumie co nim było?
I to cały czas w kółko i to samo – żeby być księżniczką i być traktowaną jak księżniczka trzeba sobie na to pozwolić i uwolnić w facecie księcia. Facet musi chcieć obudzić w sobie cechy rycerza by zdobywać swoją Panią i traktować ją jak księżniczkę. So Simple.


Uwaga: To moja subiektywna opinia, a w zasadzie krótka refleksja i refleksji zlepek, gdzie jest wiele rzeczy do rozwinięcia i do omówienia. Cały świat nie musi się z nią zgadzać i utożsamiać. 

Na dobry wieczór kilka dźwięków w klimacie:  "Piękna i rycerz" Anity Lipnickiej


sobota, 18 maja 2013

"Mądry Polak po szkodzie, a i po szkodzie głupi" /Jan Kochanowski/



O czym? O tym o czym będzie i jak funkcjonować w tym co nadejdzie.          
Trochę okiem studenta, trochę okiem studenta psychologii ;)

Wczorajszego wieczoru przypomniałam sobie to zdjęcie. Pomyślałam - KWINTESENCJA! 


Jest ono wyrazem stanu: między obłędem a paranoją. To nowa jednostka chorobowa, mająca być wprowadzona do klasyfikacji  ICD-10 i DSM-V w najbliższym czasie, które obie klasyfikacje zgodnie przyjmują objawy i nie ma różnic między nimi. Do objawów charakterystycznych zalicza się: małą ilość snu połączoną z całodziennym i całonocnym, a więc ustawicznym myśleniem o łóżku, o śnie, poduszkach. Osoba koncentruje się ściśle na tym żeby przetrwać i w tym celu stosuje strategie zaradcze polegające na zastąpieniu krwiobiegu kofeiną oraz myśleniu magicznym. Co więcej, wbrew pozorom, napady "zabierz ode mnie budzik" i "wywalę notatki przez okno" mieszczą się w normie. Osoba badana, jednostka patologiczna, odbiegająca od normy, ma dodatkowo inny objaw - dystans co pozwala zachować równowagę między obłędem i paranoją. Raz jest więc obłęd, a raz paranoja. :D ..

Bliższym sercu, memu i współtowarzyszy broni ,jest WW – Wielka Wojna i choć bliższy memu sercu jest wafelek w mlecznej czekoladzie, nie ucieknę przed tym rozwinięciem tego skrótu. Zawiera ona elementy ataku bronią jądrową, izolacji penitencjarnej połączonej z przepustkami ale też kiczu, maratonu oraz wzmożonej aktywności na wszystkich możliwych płaszczyznach. 

Przygotowania jak do każdej poważnej bitwy powinny być zasadniczo rozpoczęte od samego początku gdy pierwsze znaki na ziemi i w niebie zaczęły wskazywać, że ona nadejdzie, a więc od.. lutego.. :D 
Jednak jak to z Polakiem bywa w obliczu tego typu wydarzeń – lubimy sporty ekstremalne oraz wykazujemy niesamowicie wysokie zapotrzebowanie na duży poziom adrenaliny – żeby życie miało smaczek. I tak to zwykle jest. 

Naturalnie, kiedy zawsze 2 razy do roku rozpoczyna się woja, a jest to moja szósta z rzędu, wiele rzeczy wydaje się być iście interesujących, których wcześniej, o zgrozo!, me oczy nie zauważyły. Oto pokój jest kolejnym pobojowiskiem, pogoda jest inna niż zwykle. Co jeszcze? Wszystko. I to mechanizm naturalny. Wręcz jak instynkt u zwierzęcia.
Wydawałoby się sytuacja bez wyjścia. Nic tylko siąść i płakać. Jest jednak kilka sposobów by pokonać sesję i wyjść z niej obronną ręką lub przynajmniej zmniejszyć straty wojenne.

Uświadomienie sobie – to nadeszło. Czasu nie zatrzymasz. Jest sesja. Trzeba się nauczyć i zaliczyć. Od uświadomienia sobie realności tego faktu i tego, że to nadejdzie trzeba zacząć. Mnie też to zabolało i dostałam z liścia.

 Podjęcie decyzji – po prostu trzeba zastanowić się trzeba czy walczysz czy poddajesz się walkowerem?

Nastawienie – nie radia, choć niektórzy lubią uczyć się przy muzyce. Nastaw się pozytywnie do zaliczania :D Na marginesie: ogólnie rzecz biorąc muzyka klasyczna dobrze wpływa na zapamiętywanie i lepsze funkcjonowanie naszego mózgu, podczas gdy muzyka rockowa przeciwnie. To jednak badania i o ile dla jednych cisza jest jedynym środowiskiem sprzyjającym nauce – starajmy się sobie stworzyć takie warunki.

Planowanie – zrób kalendarz i rozpisz terminy, na co potrzebujesz czasu i w jakiej ilości. (wiem, jego i tak będzie za mało, często wielkość du** w jakiej się znajdujemy jest odwrotnie proporcjonalna do ilości czasu jaki posiadamy, ale…) Polecam wersję graficzną gdzieś przy biurku, na tablicy – gdziekolwiek. Zobacz co masz do zrobienia i zaliczenia, rozpisz i rozłóż w czasie.

Czas – no właśnie.. trzeba sobie uświadomić że to on jest wartością i nie nas ogranicza, ale jest nam dany do wykorzystania. Przypominam: tydzień ma 7 dni, każdy z nich po 24 godziny, godzina 60 minut, każda minuta 60 sekund. Zaplanuj swoje aktywności w czasie, który jest Ci dany. Nie wiesz jak i odwlekanie jest Twoja mocną stroną?  Też z tym walczę. Chętnych mogę zaprosić na szkolenie – podzielę się doświadczeniami i podrzucę kilka sposobów jak nim zarządzać, bo to umiejętność, którą można nabyć i uwaga jest to do zrobienia, ale jak do wszystkiego – potrzeba chęci i konsekwencji.

Złodzieje czasu – przeszkadzacze typu facebook, komórka, ciągłe rozmowy ze znajomymi i współlokatorami, brak asertywności, chaos na biurku czy w pokoju (tu uzasadnienie sprzątania w czasie sesji i jego dobrego wpływu :D), warto próbować ograniczenie ich wpływu na te 1,5 miesiąca, a później w zależności od chęci osiągniecia efektywności w różnych aktywnościach wrócicie do nich lub nie.

Zebranie materiałów – sprawdź wcześniej (nie dzień przed egzaminem) czy masz materiały do nauki. Później ograniczy to poziom stresu i niepotrzebną nerwówkę. Nie potrzeba dużo – sprawdź co masz, czego nie, uśmiechnij się, skompletuj potrzebne rzeczy, ksero i jest. Proste rozwiązania czasami są najlepsze;

Tlen w pokoju – pokój należy bezwzględnie wietrzyć i co jakiś czas dostarczać mu nowych porcji tlenu do oddychania by nie skisnąć w 4 ścianach przesiąkniętych zapachem kofeiny.

Tlen w organizmie – kiedy dostarczamy komórkom tlenu zaczynają one lepiej pracować – zwiększa się produkcja hemoglobiny w krwi. Sprzyja to lepszej wydajności naszego mózgu…. Poza tym szybki spacer, bieganie (nawet krótkie), sport sprzyjają rozładowaniu napięcia i stresu zwiększając tym samym poziom endorfin. Prawdą jest, że w zdrowym ciele zdrowy duch, który nie tylko lepiej się czuje, ma więcej energii, pobudzony mózg do funkcjonowania i przyswajania większej dawki wiedzy, ale też naturalnie dostarcza sobie dawkę szczęścia i pozytywnych emocji. I tak odwlekasz naukę? Rusz się gdzieś;)

Niebieskie światło – nie, nie czerwone, ale niebieskie podobno lepiej wpływa na zapamiętywanie.. :D

W ogóle... światło – w sesji letniej nie ma z tym większego problemu – tak czy owak dzień jest długi i słońca w miarę pod dostatkiem, ale zdarzają się deszczowe dni, zachmurzenia czy późne wieczory. Przebywajmy w jasnych pomieszczeniach, świećmy światło, wychodźmy na słońce. Wtedy pracuje nasza szyszynka, która produkuje melatoninę. Melatonina z kolei wpływa na nas pozytywnie :D

 Dieta – odkrywczego nic tu nie będzie. Podobno jesteśmy tym, co jemy, a jak to powiedział Olbratowski w jednym z felietonów „jeśli więc jesteśmy tym co jemy to jesteśmy niczym”.. zmieńmy to. Sesja jest wspaniałym czasem na zdrowe odżywianie, o którym zapominamy cały rok, szczególnie, że ta letnia podsyła nam owoce i warzywa na tacy :D 
Co jeść?  Myślę, że tu nie będzie nic odkrywczego co napiszę, jednak warto pamiętać. Tak czy owak jeść musimy, ale warto zwrócić szczególną uwagę na: owoce, szczególnie banany, orzechy, migdały , warzywa, w tym liściaste, jajka, ryby, czekolade (i kij tu z dietami, w racjonalnych ilościach wszystko jest wskazane i potrzebne – czekolada podnosi poziom glukozy, magnezu i lecytyny we krwi, niezbędnych do prawidłowej pracy układu nerwowego)
aaa i lepiej zjeść częściej a mniej, bo jak nażremy się za dużo to zamiast dostarczyć paliwa i brać się za robotę to …. Ogarnie nas błoga senność.

Rano czy wieczorem? – najprostsza odpowiedź – zgodnie z rytmem Twojego funkcjonowania. Ogólnie rzecz biorąc podobno najlepsza efektywność zapamiętywania jest od 9-15 i od 17-19, ale to kwestia indywidualna i sami najlepiej wiecie keidy Wam wchodzi do głowy (nie tylko alkohol :D )

      Przerwy – nie ma sensu uczyś się ciągiem dzień i noc (choć jak to piszę to samo w sobie ta wizja jest abstrakcyjna). Najlepsze efekty daje nauka w systemie 50:10 – 50 minut nauki, 10 minut przerwy, mózg ma wtedy czas na ułożenie zapamiętanej wiedzy, dochodzi co zapamiętał, a co nie i trzeba powtórzyć, a przy okazji ma chwilę na oddech. Dobrze wtedy wywietrzyć pokój, przejść się, wypić herbatę, porozmawiać chwile, położyć się, zrelaksować, posłuchać muzyki.

     Ora et labora (módl się i pracuj) – samo zawierzenie Opatrzności nie pomoże, a i z pustego Salomon nie naleje. Opatrzność musi mieć na czym pracować i co wykrzesać w momencie, gdy wydaje się, że pustka w głowie J

      Stres – Jak sobie z nim radzić w obliczu sesji – w kolejnym poście;)

   Prysznic – i tu Was może zdziwię. Prysznic pomaga w zapamiętywaniu uczonego materiału. Zimny. Naukowcy stwierdzili, że ten przed jest na koncentrację, a po na rozluźnienie i ułożenie wszystkiego w głowie. :D

     Długość dźwięku samotności, świątynia dumania czy jakkolwiek to nazwiecie – chwila dla siebie. Takie małe sam na sam. Dla relaksu, dla odpoczynku naszego i zapracowanego mózgu, który w sesji nie wyrabia na zakrętach.

     Sen – zbawienie dla mózgu po całym dniu. Cały nakład wiedzy wtedy się układa i strukturalizuje. Chyba że chcecie haluny za darmo to nic prostszego – nie śpicie przez 72h i gotowe ;)


Czego nie robić?

 „Nasza jest cała ta noc” – zarwanie nocki jest chyba najgorsze i stresujące, no chyba, że wyjścia nie ma to lepsza zarwana nocka niż pójście i liczenie na siły nadprzyrodzone :D

 Kofeina ma miłości – kofeina owszem może być pomocna, ale nie w dużych dawkach, 1-2 kubki zdaniem specjalistów to optimum. Zielona herbata pomiędzy jedną kawa a druga też jest dobra i magnez z witaminą B6 :D

„I tak nie zdam” – jak masz takie podejście to masz rację – nie zdasz. Wiele rzeczy siedzi w naszej głowie i to jedna z nich. Więc rusz dupe i zmień myślenie.

„Bez chwili na oddech” – czasami warto zwolnić, wijąc na spacer, spojrzeć w niebo ;)


Nie poddawaj się więc! Walcz, walcz! Niech płonie ogień, a rozgrzane do czerwoności policzki i para buchająca z uszu na skutek przegrzania mózgu popychają Cię do kolejnego zwycięstwa. Kiedy pary brak i czerwonego lica też nie trać nadziei – niech ona się tli, nawet ta licha i marna.

UWAGA! Podane wyżej podpowiedzi mogą wydawać się wizją idealną, a ja idealną osobą do nich wszystkich się stosującą. Sama też często funkcjonuję na zasadzie „mądry Polak po szkodzie a i po szkodzie głupi”, jednak staram się korzystać z wiedzy ile się da w walce z schematami i przyzwyczajeniami. Trening czyni mistrza :D


Dobra, koniec zbijania.

 BAWCIE SIĘ DOBRZE I UŚMIECHAJCIE SIĘ DUŻO W SESJI - BO CO NAM ZOSTAŁO? BĄDŹCIE EGOISTAMI I DOSTARCZAJCIE SOBIE ENDORFIN, A PRZY OKAZJI MOŻE KTOŚ SIĘ ZARAZI:>

życząc Wam i sobie powodzenia pozdrawiam, 
Iza ;)


niedziela, 7 kwietnia 2013

Spotkanie.


Już dawno miałam zebrać zacne resztki mózgu, który ostatnio coraz częściej wychodzi na wagary – chyba nie akceptuje mojego związku z kofeiną, budzik z kolei mego romansu z łóżkiem, łóżko twierdzi, że zbytnio umiłowałam inne aktywności społeczno - zawodowe. I bądź tu człowieku mądry i ogarnij ten harem.. impossible. Co więcej, miałam pisać o analfabetach, panseksualizmie, ludziach, ale post będzie o czymś, albo o kimś innym, bowiem..

Spotkałam dzisiaj Słońce które, na chwilę zagościło na stalowym niebie pozbawionym błękitu,  na niebie, które już od dawna powinno być pierwszym co zobaczę po otwarciu oczu, które powinno mobilizować mój ospały tyłek do zacnego jego zmobilizowania i ruszenia się, do opuszczenia mocno ściskających objęć pościeli toczącej każdego ranka nieustanną walkę z budzikiem.

Ucieszyłam się kiedy je zobaczyłam. Wydaje mi się, że trochę mu ulżyło kiedy zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że nie jestem na nie zła za jego nieobecność w ostatnim czasie. Mówiło, że przeprasza za całe to zamieszanie. Że wie, że nie powinno było, że to nie tak miało być, że nie wie jak to się stało, że przecież wszyscy oczekiwali już wiosny i jego codziennego na niebie goszczenia, że to był jej obowiązek, że oczekiwania powinno spełniać, a Ono trochę się pogubiło. Wspomniało o szybszym serca biciu, zwariowaniu i straceniu rachuby czasu. Zimie, z którą od dawna toczy wojny i gorąco daje do zrozumienia, że ma zbierać białe woalki z ziemi, było w to jej graj – choć raz na jakiś mocno długi czas królowa mrozów wygrała i mogła przyszpilić pokazując swe oblicze. Nie przewidziała jednak, że zostanie znienawidzona przez zdecydowaną większość szkieletów zamieszkujących zmienię. Słońce jednak wcale nie zapomniało, troszeczkę tylko się zatraciło i ma teraz wielkie wyrzuty sumienia. Nie chciało przecież odbierać Paniom przyjemności w postaci zmiany garderoby a Panom przyjemności w obserwowaniu tego. Lubiło zachwyty nad swoim wschodem i zachodem, lubiło paradować na niebie i być gwiazdą na błękitnym wybiegu. Lubiło kiedy dawało po oczach, wkradało się do pomieszczeń wprowadzając jasność i rozświetlając zakamarki serc. Lubiło budzić swymi promieniami i widzieć uśmiech na twarzy ludzi. Przyznało, że tęskniło za tym i mu tego brakowało, szczególnie tej rzeszy zakochańców, które na wiosnę wypadały jak żaby po deszczu latając za rękę po parkach, chodnikach, górach i lasach. Miało jednak do dokończenia wiele spraw, coś chciało zamknąć, coś otworzyć, coś wpadło po drodze – zachwyty duszy, uniesienia serca. Teraz zbiera ostatnie promienie by dokończyć wiosenne wdzianko i ruszyć na podbój ziemi wpierw pokonując bezczelnie rozpanoszoną tu zimę. Musi zaprowadzić porządek. Wpadnie z impetem, rozbierze ludzi, obudzi kwiaty i drzewa, a w powietrzu rozpyli zapach szczęścia by można było się nim sztachnąć na legalu.
Bądźmy dla Słońca wyrozumiali.  Przecież my sami nie jesteśmy idealni. Ono przyjdzie, a z nim wiosna. Będzie i przyniesie nowe, ciekawe, radosne.


Wszystko chcemy mieć na już, na teraz, na wczoraj. Ale nie zawsze można, nie zawsze się da. I Chwała Bogu! Jesteśmy niepohamowani w swoich pragnieniach, żądzach i chęci posiadania, a czasami trzeba po prostu poczekać. Jeśli ma być to będzie, jeśli nie przyjdzie – nie było nam pisane. Czasami trzeba cierpliwości i wytrwałości, utarcia zapyziałego nosa by poczuć prawdziwy smak tego na co tak długo czekaliśmy. Sama marzę w klimacie tego posta o słońcu, cieple, letnich ubraniach, zapachu trawy, śpiewających ptakach, zielonych drzewach, obserwowaniu rozwijających się pąków, zbliżającego się truskawkowego sezonu. Ale przyjdzie na to czas. Jak na wszystko w życiu. Trzeba być jedynie wytrwałym. Pamiętać by w oczekiwaniu i wymaganiach się nie zatracić, doceniać co jest tu i teraz. Bo jeśli nie mamy wiosny w sobie, albo nie chcemy jej mieć czy też jej odkryć, to nawet słońce nie będzie w stanie skruszyć zatwardziałości i roztopić pieczołowicie  zbudowanego igloo dla naszych serc. Ze słońcem jest jak z pięknem - nie znajdziemy go nigdzie, jeśli nie nosimy go w sobie.








środa, 30 stycznia 2013

Spotykani na chodnikach


Zapytałam Babcię czy będąc w moim wieku myślała o starości. Odpowiedziała: Wiesz, wtedy się chyba o starości nie myślało..

Starzy Ludzie sprzedający kwiaty z parapetów własnych domów.
Przykryci kawałkiem niebieskiej foli, by zakryć się przed deszczem i zimnym wiatrem. Ze zmarszczkami, ziemistą cerą i przenikliwym spojrzeniem, w którym ukryty jest ogrom doświadczeń nam niepoznanych. Ich ręce pomarszczone, zgrabiałe, niekiedy twarde od ciężkiej pracy, są wyrazem czasu, który upłynął. Ich przenikliwy, przeszywający Cię od stóp do głów wzrok, mówi: "ciesz się młodością, jest taka piękna" i sprawia, że cisną ci się do oczu łzy współczucia, podziwu, a może świadomości, że oni kiedyś byli jak my – silni, energiczni, pełni zapału, kreatywni?
Wielu z nich nic nie pozostało. Jedynie 500 zł na miesięczne utrzymanie. Dla nich apteka jest tak jak dla mnie zakupy w Mango – chciałoby się pójść raz w miesiącu i kupić to, co trzeba. Ale to porównanie chyba jest wbrew pozorom jeszcze bardziej tragiczne i co najmniej nie na miejscu. Ja obejdę się bez jakiejś szmatki, poza tym i tak wolę lumpy. Zewnętrzne rzeczy, jak i jedzenie krewetek, kawioru (którego smaku tak czy siak nie znam) czy innych wykwintności koniecznością nie są, wprost przeciwnie – bywają zbędne i nie ganiam za nimi. Leki dla niektórych koniecznością niestety są. Ale trzeba obejść się smakiem na dłuższe życie i lepszy stan zdrowia. Nie dla psa kiełbasa, nie dla chorych leki. W pakiecie jednak na urozmaicenie czasu mogą dostać kolejki i konieczność w nich czekania, bo podobno nie mają nic do roboty. No i cholera o to chodzi! Mieć nic nie powinni! Siedzieć w ogrodzie, rozpieszczać wnuki i ścinać kwiaty do wazonu! Ale ostatecznie można leki wykupić i zamarznąć zimą lub cały miesiąc jeść ziemniaki z kefirem bo wnuczek ma urodziny i chociaż 20 złotych… Pieprzona niesprawiedliwość. Przeraża mnie ta rzeczywistość jak cholera! Pieprzony świat popieprzonych wartości; kultu siły, władzy, pieniądza i seksu. Materializm, panseksualizm, wieczna młodość (o zgrozo! Plastikowych 20-stek i 50-tek wypchanych silikonem i botoskem). Żyć, nie… no właśnie.. umierać. A podobno trzeba i podobno my tez zmarszczki mieć będziemy. Wizja ta wydaje się być w dzisiejszych czasach katastroficznie nieprawdopodobna i odległa o lata świetlne, a jednak. Nie chodzi mi o to, że teraz należy przywdziać powłóczyste spódnice, położyć się na katafalku i powiedzieć: „pora umierać” jak Szaflarska w „Porze umierać” ( o ironio. FILM SERCEMPOLECAM!). Żyjąc teraz i tu, ciesząc się tym, że żyć możemy, nie zapominajmy o tych, dzięki którym tu jesteśmy i którym zawdzięczamy przecież tak wiele.

Dla mnie o wartości człowieka stanowi szacunek dla jego spracowanych rąk (kto go nie ma, niech nie staje mi na drodze, bo psychopatyczna część mnie obudzi się, a sceny mogą być gorsze niż serwowane przez Lectera). Szacunek - to przede wszystkim.
Pisząc to czuję na swoich rękach dotyk dłoni moich dziadków. Czuje jakby te pomarszczone ręce, z żyłami na wierzchu trzymały moje dłonie w swoich, jak ściskały kiedy składałam życzenia, kiedy rozmawialiśmy, oglądaliśmy zdjęcia. Pamiętam też chłód Jednych Dłoni, których już nie dotknę. Był to chłód ciała, ale przez nie czuć było ciepło serca, które biło już w Innej Rzeczywistości.
I zastanawia mnie, a przy tym serce pęka i cholera bierze, skąd ta obojętność, stygmatyzacja, marginalizacja elity czasów?! Spychanie ich na dalszy plan. Bo nie wyrobią 300% normy, nie pociągną dwóch etatów czy nie przyniosą wypłaty rzędu ponad 2 tysiaki z hakiem. No i co? Wypada, nie liczy się. Tak mało czasami dostrzegamy i uciekamy od nich. A świat bez dziadków byłby zupełnie szary, bezwartościowy, mało kolorowy. Nie pachniałby truskawkami i ciastem ze śliwkami. Filiżanka z Jej dzieciństwa nie przypominałaby o Niej każdego ranka podczas picia kawy, a dzielenie się doświadczeniem i mądrością nie kształtowałyby mnie i nie sprawiły, że trafią oni do pocztu Wzorów i Autorytetów. Niewypowiedziana wdzięczność, której słowami wyrazić się nie da,którą trzeba pokazać i wyrażać pamięcią.
Ale czasami mam wrażenie, że pokazanie tego boli, bo niejednokrotnie łatwiej jest brać niż z siebie dawać – cholernie przykre i niewdzięczne przyzwyczajenie i styl życia dzisiejszych czasów związany z walką o przetrwanie. I wcale nie chodzi o siedzenie i umartwianie się, jak wspomniałam, ale radość bycia z Nimi, póki są.

Wystarczy trochę pokochać i nie chcieć stracić na zawsze. Docenić spracowane ręce, dystans i cięte riposty. Kochać. :)

ściskam ciepło
Iza ;)