sobota, 17 marca 2012

Stan pomiędzy obłędem a paranoją.


Niedługo będę przyjmować odwiedziny na Abramowicach(szpital psychiatryczny-przyp. Krasnoludek z zza ramienia), wlokąc opieszale nogi po chłodnej posadzce szpitalnych korytarzy, gdzie tysiące schizofreników przechadzało się żyjąc w ich kilkutysięcznych światach, będę wlokła te giry, które będą zbliżały mnie do zajęcia miejsca na gadającym krześle, którego mowa będzie tylko mi znana i trafiając w kodzie wielu słów zostanie przeze mnie zdekodowana. Ściany usilnie będą chciały grać w chowanego podczas gdy ja z całych sił będę próbowała poprzekładać klepki i uciszyć głos dudniący w  pustej czasoprzestrzeni czaszki - idź biegaj o 22 po Saskim, który ( o ironio!) jest zamknięty. Stan silnego wzburzenia. Nie zbliżać się bliżej niż na odległość 2m – rażę prądem i czuję moc walki na miarę Keanu Reeves’a.  Wszelkie inne próby podejmowane są na własne ryzyko.
Jestem tylko silnie wzburzona. Oazą spokoju być zawsze jest niezdrowo. Podobno. To przeczy naturze. Gdybym była wyzuta z tego typu zachowań, raz na jakiś czas, punktu biologii byłabym bezużyteczną jednostką nie mającą zdolności  adaptacyjnych. Wtedy na stos i po kłopocie. Co więcej, bycie ciągle wylukrowaną, idealnie wyprostowaną przez normy i powinności doprowadziłoby szybciej do kaftana bezpieczeństwa. Tak więc szał, obłęd i schizofreniczna rzeczywistość wczoraj dały o sobie znać. Co niektórzy powiedzieliby co tu się dużo rozwodzić - Baba jesteś. ;]

Czy jestem nieszczęśliwa i uważam świat za uosobienie wszelkiego zła? Nie, nie jestem nieszczęśliwa - wprost przeciwnie, jeśli nad tym się zastanawiacie. Czy uważam życie za tragedię i niczego niewartą, bezsensową, bezcelową tułaczkę i wędrówkę Bóg jeden wie gdzie? Nie. Nigdy nie zdradziłam Życia. Kocham je, ale w całym moim szaleństwie jest ta normalność, która daje o sobie znać nie tylko mi, ale i mojemu otoczeniu. Po prostu są takie chwile kiedy chce się rzucać stolikiem po ścianie, a jedyne co Was powstrzymuje to fakt, że szkoda stolika.  Wtedy przyjaznym i najodpowiedniejszym wydaje się być bieganie na świeżym powietrzu, dobra muzyka tudzież deser szczęścia (budyń czekoladowy z orzechami i bananami). Latem truskawki. To wszystko ma chronić otoczenie, które Bogu ducha winne znajdzie się z przyczyny przez siebie nie zawinionej w polu rażenia. Ale to było wczoraj. Dzisiaj jest dzisiaj. Ze słonecznym niebem. Niech ono się do Was uśmiecha życząc dobrego dnia.

Pozdrawiam ciepło,
Iza


4 komentarze:

  1. kurde. swietne pioooorooo!! Iza! :) piter. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. łojoj, Żeś mi kurde pojechał! nie czuję się godna czytania takich słów! Dzięki Piter! :)

      Usuń
  2. tytuł także może dotyczyć mnie;).
    Super piszesz;).
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie, tu : lovagex3.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie tak! Ten stan, który przychodzi, gdy emocje już się nie mogą w głowie pomieść, irytacja otoczeniem sięga zenitu, tramwaj ucieka sprzed nosa... Wielkie BUM! Oczyszczające, klarujące myśli, zdecydowanie niezbędne :)

    OdpowiedzUsuń