środa, 7 maja 2014

Zimna dziura

Weekend majowy zaskoczył Ize.
Przecież ostatnia majówka z drzemką na Kasprowym wydawała się być z jednej strony tak nie dawno, z drugiej – tą czasoprzestrzeń wypełniło tyle wydarzeń, że nie ma się co dziwić – nadeszła. Plan: początkowo.. w sumie nie było żadnego planu. Pogoda nie zapowiadała się ciekawie, czas ograniczony obowiązkami.. Dobra. Jednodniowy wypad. W jakieś górki czy pagórki. Gdziekolwiek byle z dala od telefonu, zgiełku miasta, miliona niepotrzebnych spraw, byle ku niebu i słońcu. Poczułam się jak Księżniczka – mówię, myślę i mam.. :D

1 maja, 6.30 rano, cukiernia zamknięta. Cóż, jestem.. Kobietą, nie da się ukryć, więc między prysznicem i pakowaniem rośnie ciasto drożdżowe by po jakimś czasie zapachem świeżych bułeczek móc wypełnić wszystkie pomieszczenia.
Plecak, śpiwór, karimata, coś do jedzenia. Buty na nogi, poranna kawa z Towarzyszem podróży i można jechać po drugą połowę ekipy. Wszystko idzie zgodnie z planem.

Jesteśmy w Jurkowie. Czas na Mogielicę. Panowie spędzali tam większość zimowych weekendów pokonując trasę biegiem – było za zimno na spacerowe wędrówki. Tym razem postanowili urozmaicić sobie czas i krajobraz zabierając Dwie Niewiasty. Wybór idealny. (w tym miejscu jest kropka, tutaj nie obowiązuje zasada „kwestii gustu”, ale jednomyślności za autora tokiem myślenia idąc).
Mogielica „zaliczona”. Na ławeczkach dołącza się do nas jeszcze jedna koleżanka. W sumie gość nie proszony. Nie chciała jednak zostać na długo. Może się jej nie spodobaliśmy? Nie wiem, w każdym razie droga w kierunku Jasienia minęła nam w starym składzie.
Na szczycie łyk wody koło kapliczki i dalej. Na owianą legendą i opowieściami „huśtawkę i grilla”. Do tej pory dostawałam bajkowe relacje, teraz ziści się sen o bujaniu w górach z widokiem na nie.
Panowie zatroszczyli się o rezerwację, a może już tak strasznie wyglądaliśmy? Idealna bowiem była reakcja pewnych turystów, którzy właśnie zaczęli opuszczać wymarzony przez nas teren na grilla kiedy zaczynaliśmy wyłaniać się zza drzew.. Tak. Huśtawka i grill są nasze. Kolacja przy zachodzie słońca z widokiem na góry smakuje najlepiej w górach :) Czas minął nieubłaganie szybko, nie dał się zaczarować. Pora zawrócić w kierunku Jasienia, wszak noc trzeba gdzieś spędzić.

Musicie wiedzieć, że podczas tej wyprawy wszystko było pięciogwiazdkowe. Oprócz nieba – ono przekracza wszelkie standardy i nie mieści się w żadnych ramach. Ono po prostu jest. Cudowne, niezmierzone, majestatyczne. Niepojęte.
Najwyższy standard przejawiał się co jakiś czas w toaletach. Każda inna, choć każda zielona. Nasze stroje i hotelowi boy'e dopełniali się razem z panującą kulturą przed którą powinien się wstydzić nawet Sheraton. Inaczej nie mogło być z naszym noclegiem.
„Zimna dziura” - czymże są obłudne i nic nie znaczące nazwy dobrze znanych hoteli. „Zimna dziura” zachwyca nie tylko oryginalnością w brzmieniu, ale też symbolice i całokształcie. Pośród ciemności rozświetla ją blask palonego obok ogniska. Kiedy się zbliżamy słychać i widać zbliżający się orszak powitalny. Kiedy przychodzimy witają nas jak gwiazdy za sprawą Gitarzysty, któremu my jako wierny zespół towarzyszymy.

Czytaj: Zimna dziura – drewniany szałas, w którym jest zimno tak, że najlepiej zaopatrzyć się w porządne ubranie i dobrze Grzejącą Drugą Połówkę. A najlepiej to w jedno i w drugie. Gitarzysta i jego zespół – gdy nadciągaliśmy osoby, które już tam dłużej balowały i zamierzały to robić przez całą noc na skutek ognistego napoju wzięły J. za Gitarzystę (bez gitary). Gwarantowali za to nawet wódkę. Niestety, nasza Gwiazda się ceni. Za wódkę nie gra,takie o. kaprysy Wielkich Gwiazd :D

Czas wnieść bagaże i przygotować się do... snu? Niestety za wcześnie. Po całym dniu wędrówki przed oddaniem się w objęcia Morfeusza wskazany jest więc spacer, a zatem, jak przystało na naszą idealną wycieczkę, wszystko składa się na pieczołowicie dobrany klimat. Ciemna, jak czarna kawa noc miejscami rozświetlana przez małe ogniska przy których inni celebrowali swoje piękne chwile. Niebo wylane gwiazdami i czyjaś ręka ściskająca Twoją dłoń. Jest cicho, gdzieniegdzie słychać tylko odgłos ogniska i pojedyncze rozmowy. Ławeczka, oglądanie gwiazd. Myślisz - „chwilo trwaj!”. Zaklęcie nie podziałało bezpośrednio – pośrednio zostało w pamięci. Teraz czas na powrót by wyjść na spotkanie Morfeuszowi. Bynajmniej taki był pierwotnie plan.

Bilans nocy: 15 minut snu, zimne nosy, spychanie z karimaty, „ja się nie dziwie, że on nie ma dziewczyny skoro on tak całą noc chrapie” - pewne dziewczyny o swoim koledze, nastająca cisza w hotelu w momencie gdy o 6.30 jedna połowa ekipy mobilizuje drugą, do wstania. Ktoś się kładzie spać.. by wstać mógł ktoś.
7 rano. Pełne słońce, temperatura wyższa na zewnątrz niż pod śpiworem i kocem. Niektórzy noc spędzili (i spędzają poranek) przy ognisku niemal w pozycji embrionalnej. Co kto woli. Nas kusi jednak poranna toaleta przy rześkiej, krystalicznie czystej wodzie w towarzystwie niezwykłych, słonecznych kaczeńców. Cóż za piękny początek dnia!

Szybko ruszamy w trasę. Wcześniej jednak śniadanie. Hotel, z uwagi na naszą elitarność zamiast w okolicy snu niektórych nocnych wojowników zarezerwował niezwykłą polanę by urozmaicić pobyt niecodzienną scenerią z urzekającym trylem ptaków i wiatrem delikatnie muskającym po twarzy. Pogoda była niepewna, więc szybka decyzja – trasa może mniej wymagająca, ale szybsza. Więc marsz na... Turbacz! Na szczycie w walce z gwiazdorzeniem, które zaczynało się wkradać członkom Idealnej Ekipy, przyszła kawa. Nie było jednak czasu i warunków w zatłoczonym miejscu na dyskusje i rozmowy. Zbliżał się deszcz. Realistycznie – 2,5h do Nowego Targu jest lepszym wyjściem niż 4-godzinna trasa do Rabki... Wszystko było wyliczone co do minuty. W nowym Targu jakby podstawiony czekał na nas autobus po wejściu do którego z nieba zaczął padać deszcz. W końcu nadeszła pora na idealny obiad i idealne lody. Jest Idealnie!
Powrót? Nowy Targ – Rabka (bus), Rabka – Mszana Dolna (bus), Mszana Dolna – Limanowa.. busów już brak, najbliższy za 1,5h...
„-Wy Dziewczyny idźcie na kawę czy piwo, a my.. pobiegniemy po samochód..”
Jak powiedzieli tak zrobili. Będąc w połowie piwa telefon: „39 min. 52s. fura podstawiona.”. I rzeczywiście byli... ciekawe na jakie warunki łapali stopa.. Ale to do dziś zostaje tylko ich tajemnicą :)
Myślałyśmy, że nic nas nie zaskoczy a tu jednak – Panowie chcą iść do lokalnej knajpy na potańcówę, której przygrywa jakiś zespół. Czemu nie! Nie, nie Tańczyliśmy,... ubłocone buty i przepocone koszulki spychały nas tylko do pozycji słuchających i pijących piwo niż tańczących koło wystrojonych lasek. Powrót pod osłoną nocy. Deszcz i endorfiny wypełniające nas i przestrzeń dookoła. Jest pięknie.

To było to czego potrzebowałam – zieleń, świeże powietrze i wolność. Jakże mało do szczęścia potrzeba? :) Polecam. Ale uwaga! Jest pewne ryzyko i niebezpieczeństwo! Można naładować się pozytywnymi emocjami! Duża dawka endorfin, słońca, czystego powietrza i zieleni może zawrócić w głowie i przyprawić o dobry humor! Strzeżcie się! :D

Gdyby ktoś chciał wyruszyć w podobną trasę → http://mapa-turystyczna.pl/route/s2ks. Można było zrobić szybciej, ale dla nas był to czas na dosłowne czerpanie chwili :))

Sobie i Wam życzę by nasze życie składało się z niezapomnianych momentów :)

Iza :)


(fot. J.& K.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz