środa, 19 listopada 2014

Bajka z morałem ;) NIE TYLKO o bieganiu :)

„Mój Bieg. Mój Festiwal.”         

Tekst brał udział w konkursie festiwalu Biegowego w Krynicy. Jeśli macie ochotę dowiedzieć się co działo się przed po i w trakcie, co siedziało w głowie i jaki jest uniwersalny morał z bajki  - przeczytajcie :)
Tu wyniki: http://www.festiwalbiegowy.pl/festiwal-biegowy/moj-bieg-moj-festiwal-zwyciezcy-konkursu#.VGxuvyOG9WE

            Mojej przygody z Festiwalem i Życiową Dziesiątką nie da się nie łączyć z dwoma faktami – poznaniem zapalonego Biegacza i zostania Towarzyszem i Kibicem podczas Festiwalu Biegowego w 2013 roku. Usiądźcie wygodnie, zaparzcie kawę i posłuchajcie.

Wrzesień, 2013
            One dwie, ich dwóch. Oni Zapaleni Biegacze, one – troszkę mniej. Cel Mężczyzn – przebiegnięcie zaplanowanych dystansów, cel Kobiet – wierne kibicowanie. Słoneczne piątkowe popołudnie. Krynica. Oni odbierają pakiety startowe, one delektują się pyszną kawą. Później wspólne zakupy, wszak trzeba przygotować najlepszy na świecie makaron, by wesprzeć porządną dawką węglowodanów Ich Faworytów. W obliczu ich makaronu konkurencja nie ma szans!
            W międzyczasie ciągle mimochodem pojawiają się zdania: „No, dziewczyny, za rok też
z nami startujecie”. Wybucham śmiechem, patrzę wzrokiem litości, który mówi „sam nie wierzysz w to co mówisz” i myślę sobie: „Nigdy w życiu!”. W sobotę Oni kończą swoje dystanse, one wiernie czekają i kibicują, przecież dla nich są najlepszymi z najlepszych.
Wieczorem jedni relaksują się w mieszkaniu, drudzy stawiają na koncert Budki Suflera, który oczarowuje, a chłód wieczoru rozgrzewają splecione dłonie, chroniące siebie nawzajem przed zimnem. Niedzielny powrót w klimacie: „za rok startujecie z nami” i znów śmiech, wymowny wzrok i odpowiedni komentarz w myślach. Ich upór maniaka w zachęcaniu przywodził wtedy na myśl idealizm i młodzieńczą wiarę w sukces Ikara.
            Festiwal się zakończył. Wspaniały Festiwal – cudowna atmosfera, niesamowite emocje, niezapomniane doświadczenie, urzekający i zapadający w pamięci koncert ponadczasowej Budki Suflera. Weekend z Krynicą i Festiwalem – pierwsza klasa!

Październik 2013
K: „Iza, zapisz się na bieg w Krynicy, będzie konkurs! No i może pobiegniesz za rok ze mną! :)”
I: Konkurs? Czemu nie. Oficjalny start? No way!

Lipiec  2014
            Po dwumiesięcznej przewie w „truchtaniu dla siebie od czasu do czasu”, stwierdzam, że może jednak spróbuję i wystartuję, bo chyba nikt nie wierzy, że potrafię przebiec 10 km. Ale biec żeby coś komuś udowodnić? Nie, nie. To nie w moim stylu. Ale i tak On jedzie do Krynicy, i tak startuje. Będę siedzieć i się nudzić? Przecież nie wiadomo czy pojedziemy we dwoje czy ekipą
 z zeszłego roku. Może wystartuję. Czy pobiegać treningowo po puszczy, czy na trasie
Krynica – Muszyna? Co za różnica. Decyzja zapadła. Jadę i startuję.

Wrzesień 2014
            On i Ona. Z 4 osobowej ekipy w zeszłym roku została połowa, druga połowa niestety kontuzjowana.
            On Ultramaratrończyk, Ona wierna Kibicka, która usłyszała: „Startuj, lepszego miejsca na debiut mieć nie będziesz”. Chyba ma rację racje, pomyślałam.
            Piątek. Wyjeżdżamy. Po dwóch godzinach Krynica wita nas pięknym słońcem, rześkim powietrzem, i jak w zeszłym roku, niesamowitą atmosferą.
Odbiór pakietów startowych. Było w tym coś dumnego,ekscytującego ale i dziwnie krępującego. Myślałam sobie – co ja w ogóle tu robię. Nie biegam regularnie, są tu lepsi, systematyczniejsi, wytrwalsi i ja mam stawać pośród nich? No nic. Trzeba coś zjeść, bo węglowodany mogą się przydać. Mi jak mi, ale przede wszystkim Ultrasowi.
            Podekscytowani nadchodzącym jutrem kładziemy się spać.          
            Sobota, godzina 2:00 dzwoni budzik. On musi wstawać, by rozprawić się z 66 kilometrami. Patrzę na Jego silne ramiona i wyrzeźbione plecy. Zakłada koszulkę, dojada kromki z dżemem. Gotowy do wyjścia daje buziaka, a ja życzę mu powodzenia, uśmiecham się do siebie, zamykam pokój i wracam w objęcia już tylko Morfeusza.
            Sobota. 8:30 dzwoni budzik. Otwieram oczy. Rześkie powietrze delikatnie muska po twarzy i igra z moją motywacją do wstania. Jeszcze pięć minut, no może dziesięć. Myślami przenoszę się na trasę do Ultrasa: jak mu tam? Gdzie już jest? Za ile będzie na mecie?
            Nagle stwierdzam, że ogarnia mnie lekki stres. Uśmiecham się do siebie i myślę sobie: oj głupia Ty! Stresujesz się? Wrzuć na luz, to „tylko” bieg! Tak tez się stało. Śpiewająco minęła mi poranna toaleta. Tańcząco przygotowane zostało śniadanie – wedle podpowiedzi – kanapki
 z dżemem plus kawa przy jednym z porannych programów „śniadaniowych”. Wszak oprócz biegowych emocji trzeba wiedzieć co się w świecie dzieje. „Relax, take it eeeasyyy” – myślę sobie. I oglądam dalej. Zakładam koszulkę, spodenki. „Pokaż na co Cię stać...” nucę. Przypinam numer startowy. „Bo jak nie Ty to ktoo o o o...”. Pakuję parę rzeczy do depozytu i mam w głowie, że Adam pisał do K., że w tym roku nie zabierają depozytów do Muszyny. Nic, zgodnie
z podpowiedzią zostawię w Krynicy. Zwarta, gotowa. Czas wyjść „hej ho, na deptak by się szło...”. Zastanawiam się czy jeszcze jestem normalna, czy to obłęd? Paranoja? A może zwykła ekscytacja? Wyrzut kortyzolu, serotoniny, dopaminy i całej wybuchowej mieszanki hormonów?
            Mijam Fontannę, przy której w zeszłym roku zajadałyśmy się lodami czekając na biegaczy. Teraz postanawiam zrobić tam fotkę w stylu „Przed biegiem wygląda się tak”:

Na deptaku zorientowałam się, że nie mam kolczyków! Jak to?! Ja? Bez kolczyków?! Różowe kuleczki kupione i już w uszach. Idealnie. Można biec :)
            Depozyt oddany. Dzwoni Ultras – On już po robocie! Jestem i dumna i zazdrosna, no ale on po, a przed robotą ja. Równowaga musi być :D
            Rozgrzewka przy muzyce. Kiedy mięśnie rozciągnięte zajmuje swoje miejsce. Nie, nie
w pierwszej linii. Deklarowany czas to jedyne 55-60 minut. Do startu 10 minut. „Iza, nie stresuj się, dasz rade. To ma być z górki. U siebie robisz 10 km po pagórkach a tu nie zbiegniesz? Kij, że słońce wyszło”, „Wyluzuj maleńka”, „Za godzinkę z hakiem będziesz po robocie”- latają mi po głowie luźno niezwiązane myśli. Wywiązuje się rozmowa z sympatycznym Panem, żartujemy, życzymy sobie powodzenia.
Powinien być start, już 12:00. Nagle jakieś oklaski, ale nie ruszamy. O starcie ani widu ani słychu. Za chwilę tłum biegaczy rozstępuje się, niczym po mojżeszowym uderzeniu laską by Lud Wybrany mógł przejść. Wtem okazuje się, ze to nie Lud Wybrany, ale samym środkiem kroczy dumnie Marcin Świerc, zwycięzca Biegu 7 Dolin. Mistrz powitany gromkimi brawami. Teraz biegacze mogą wyruszyć w trasę Życiowej Dziesiątki.
Dla mnie to podwójna ekscytacja – to w ogóle mój pierwszy oficjalny bieg! Mało kto o nim wiedział, inni może wiedzieli, a nie wierzyli. Nic. Stało się, a ja kiedy mówię A to mówię i B. Przecież nie zwieję ze startu jak Panna Młoda sprzed ołtarza! Przygoda rozpoczęta. Deptak w Krynicy, powiewające flagi, muzyka w tle, oklaski kibiców – emocje z górnej półki!
            Na początku nie jest źle. Mijam nasze miejsce noclegowe z zeszłego roku i myślę sobie: „kurde, a spacerem to się jakoś dłużej szło. Bieganie! Co za ekonomia czasu!”.
Trzy kilometry później... „Cieniasie biegniesz dalej! Nie ma, że się nie chce. To nie ósmy kilometr, a czwarty, trzeba to skończyć. Dajesz, dajesz!” (Gdybyś siedział w jej głowie musiałbyś chodzić poboczem. Myśli bowiem krążyły tak szybko, ze przekraczały wszelką możliwą dozwoloną prędkość). Na trasie odkryłam wielką moc automotywacji i kontaktu z sobą – na miarę złota! :)
Pit stop z wodą był dla mnie orientacyjny. Już ponad połowa drogi za mną. Oł jeah!
            Wyznaję zasadę, że w życiu nie ma przypadków. Na początku zdecydowałam, że pobiegnę
z mała buteleczką wody. Wyszło słońce, nie wiem jak będzie organizm reagował. Nie zaszkodzi. Około 6-7 kilometra widzę przed sobą jedną zawodniczkę. Zwalnia, ale jej ciało wydaje się delikatnie zataczać. Zapala mi się czerwona lampka. Podbiegam i pytam czy się dobrze czuje, choć jej oczy, blade lico i ciało wydają mówić: „ciało jest tu, ja odlatuję”, a ja odczytuję jednoznaczny komunikat – musi zejść. Namawiam ją na wypicie wody, jednak ma w sobie coś z upartości biegacza: „Nie, nie zejdę. Powiedziałam, że to przebiegnę. Muszę to ukończyć. Ja sobie tak będę szła po tej białej linii...”. Dochodzi do nas pewna para. Niestety z powodu kontuzji resztę trasy są zmuszeni pokonać pieszo. Uparta biegaczka nie pozwala się sprowadzić z trasy. Jednak są obok strażacy i oni przekonują ją o konieczności zejścia. „Biegnij dalej, my i tak nie biegniemy, więc tu zostaniemy”. Wiedziałam, że już jest w dobrych rękach, więc kontynuowałam swój bieg.
Było mi jej jednak jakoś żal. Wiem jak ciężko jest kiedy coś Ci zablokuje osiągnięcie wyznaczonego celu.
Chyba na 8-9 kilometrze z nieba wylatuje mżawka. Gorące, mokre ciało zostaje orzeźwione delikatnymi muśnięciami darów nieba. Gęsia skórka. Widzę Rynek, a w oddali metę. Kibice
z każdej strony. To miłe. Zawsze lubiłam dopingować, nigdy jednak nie zdawałam sobie sprawy
z tego jak dużego to daje kopa!
           Jestem bliżej. Widzę zegar. 59:45. Myślę sobie – niemożliwe! Twoim celem było złamanie godziny, wiedziałaś, że to możesz zrobić, więc co jest? Ty tego nie zrobisz? No chyba żartujesz! Pełen gaz, dajeszzz!!”.
To był finisz, w którym nie zdawałam sobie sprawy, że jestem w stanie tak szybko biegać. Dałam
z siebie wszystko. Nogi niosły. Głowa włączyła system „automat”. Nagle jeszcze Fotograf macha do mnie i sugeruje żebym wykrzesała do tego uśmiech. Mówi  - ma.  Fotka dla reporterów
w międzyczasie, ale właśnie... nie ma czasu na międzyczasy! Czas ucieka!
zdj. źródło: www.maratonypolskie.pl

Przekroczyłam metę. Udało się! Choć w pierwszej chwili nie było to moja pierwszą myślą. Jako pierwsze w kolejności były: „serce nie wyskakuj mi z klatki piersiowej”, „Płuca, zacznijcie wchodzić na wyższy poziom roboty!” i dopiero „udało się! Przebiegłam 10 km. Ale...”
Ale … teraz zrozumiałam co czują osoby, które walczą o to, by „złamać” określony czas. Dla mnie punktem honoru było złamanie godziny.  Obstawiałam 55-56 minut, a teraz... mogła być 1 godzina
i jedna lub dwie... sekundy!!
No nic. Banan, woda, fota robiona przez Pana, który machał mi z aparatem przed metą. Kibicowanie biegaczom kończącym swoje biegi.

zdj. źródło: www.maratonypolskie.pl

Wtem patrzę, a tu Owa dziewczyna, która, wydawało mi się, zeszła z trasy! Eskortowana przez dwa motory policyjne, które zatrzymują się jakieś 50 metrów przed metą, by pozwolić jej samej ukończyć to co założyła. Rozmowa z Kobietą poznaną wcześniej na trasie: „Od kiedy zaczęłam biegać, moje i męża towarzystwo zmieniło się diametralnie. To bardzo młodzi ludzie, którzy mają całkiem inny system wartości i poglądy niż dotychczasowi znajomi 40+ ukierunkowani na materializm i gromadzenie”. Życie według zasady „Głównie mieć, nie być”.
Teraz czekanie na autobusy, które miały nas odwieźć znów do Krynicy. Obserwacja robienia kolejnej życiówki w wyścigu do nich. Cóż, niektórym biegaczom robienie życiówek przekłada się na wszelkie możliwe sfery. Dojechaliśmy do Krynicy, a Pan spotkany na starcie podając rękę mówi:
„Gratuluję! To co, za rok w tym samym miejscu na starcie?”„Ja również Gratuluję. Do zobaczenia więc za rok! :)”
Depozyt. Staję w kolejce. Patrzę – przede mną plecy mojego Ultrasa. Idealnie. Wzajemne gratulacje i pytanie K: „No i jaki czas?”... Zostawiam bez komentarza :)
            Nadszedł czas na cudowne popołudnie wspólnego świętowania.
Wieczorem podchodzimy sprawdzić wyniki. Szukamy mnie na liście. Chwila napięcia. Mam! Znalazłam! Uśmiecham się do siebie. „No i jak?” Pada pytanie. Z uśmiechem każę szukać mu dalej po czym czuję wielkiego słodkiego buziaka na policzku i słyszę: „Wow! Gratuluję! 59:59! Niesamowite!”. Ten wieczór i dzień były cudowne od 02:00 do samego jego końca!
            Gdyby ktoś mi powiedział jeszcze dwa lata temu, że wystartuję w jakimś oficjalnym biegu, że w ogóle będę biegać – uśmiechnęłabym się do niego i pokiwała znacząco głową. Teraz wiem
i powtarzam to, co dostałam na bransoletce od K. „Izabelle, Możesz więcej niż myślisz!” i mówię: „Nigdy nie mów nigdy!” :)

zdj. źródło www.maratonypolskie.pl




1 komentarz:

  1. Każda aktywność fizyczna to wyzwanie, które buduje w nas coraz większa pewność siebie, oraz rozwija na mnóstwo sposobów :) Popieram w 100%! :)


    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń